Hallo Autumn

Uwielbiam polską złotą jesień. Zdecydowanie to jedna z dwóch moich ulubionych pór roku Kocham jesień za te piękne barwy jakie maluje nam natura. Za zapach unoszącego się w powietrzu dymu, który wydobywa się z każdego komina w Polsce. Za aurę jaka panuje gdy chłód delikatnie zaczyna doskwierać ale jest jeszcze w miarę znośny niż ten który towarzyszy nam zimą. To jesienią idą w ruch wszystkie szale i grube swetry, które tak bardzo lubię. Cieszę się, że mogę doświadczać czterech pór roku, bo każda przynosi nam coś innego. Każda jest magiczna w danym momencie. I każda wkurza tak samo, gdy już matka natura zaczyna przeginać :) Mnie zdecydowanie zawsze urzeka wczesna jesień i wczesna wiosna (: Uwielbiam tę pierwszą przede wszystkim za możliwość noszenia warstw! Jak wiecie "cebula ma warstwy i ogr ma warstwy" Karolina też ma zawsze warstwy :D 
Prezentuje Wam mój pomysł na jesienny outfit. Co prawda w spodnie już dawno się nie mieszczę, buty poszły w kosz a Chłop podjumał czapkę do własnego użytku to reszta zostaje bez zmian. Dalej uwielbiam ten sweter wygrzebany podczas lumpeksowych łowów. W szafie wciąż wisi ta futrzana kamizelka, która również pochodzi z SH. Kurtkę kupioną w Mohito z dwa lata do tyłu i ten szal, który charakteryzuje mnie na ulicach mojej małej mieściny, dorwany w osiedlowym sklepiku.
Pamietasz Paulina tę sesje i nasz wspólny wypad do Leszna? Miało być szybko a wyszło jak zwykle 😁 Pamietam, że olałam zjazd na uczelni by spędzić z Tobą jak najwięcej czasu 😜 Twórczość Pauliny możecie podziwiać na FB > NIEBANALNA CODZIENNOŚĆ

Co prawda zdjęcia pochodzą z przed dwóch laty ale to wciąż ta sama ja! W swoim żywiole, po drugiej stronie obiektywu. Którego właścicielką jest znakomita Paulina. Dobra, stara znajoma z którą mam nadzieję jeszcze nie jedną sesję zaliczyć. Wzięlo mnie ostatnio na sentymenty. Wygrzebałam te zdjęcia gdzieś na dysku i postanowiłam wrzucić je tutaj, zdradzając tym samym jakiś mały szczegół o swojej osobie. Co prawda w Anglii już dawno daje się wyczuć jesienną aurę ale to dziś witamy się z nia całkowicie na poważnie. Ja tam się cieszę ale mam nadzieję że nie będzie to zbyt deszczowa pora 😁 Kto z Was tak jak ja lubi i nie mógł doczekać się tej pięknej pory roku?



802 Semilac Extend 5in1 Dirty Nude Rose Semilac

Jakiś czas temu marka Semilac wydała na rynek bazę Extend Base, którą są zachwycone wszystkie semigirls a o której pisałam wam TUTAJ Nie musieliśmy długo czekać by marka lakierów hybrydowych powołała do życia dwa inne produkty, które zaczęły sprzedawać się jak świeże bułeczki. Nie pozostało mi nic innego jak po prostu wypróbować jeden z dwóch dostępnych wariantów kolorystycznych. Długo nie musiałam się zastanawiać, na jaki kolor postawić. W moim przypadku padło na
802 Dirty Nude Rose
Jak sama nazwa wskazuje jest to przybrudzony, aczkolwiek delikatny, odcień różu. Jeśli chodzi o kolor to trafia on w moje gusta. Kobiecy i elegancki. Oczami wyobraźni widzę go w przeróżnych ślubnych zdobieniach. By z elegancją podkreślił zarówno urodę jak i stylizację panny młodej.

Produkt ma delikatnie rzadszą konsystencją niż klasyczna Semilac Extend Base. W związku z tym zalecamy utwardzanie nałożonej warstwy Semilac Extend 5in1 bezpośrednio po jej aplikacji.
Po odkręceniu buteleczki możemy od razu ocenić, że jest to lakier o bardzo gęstej konsystencji. Zupełnie innej niż pisze producent. Ta konsystencja jest bardzo mocno plastyczna. Stanowczo gęściejszy niż pierwotna wersja basy. Powoduje trudności w nałożeniu idealnie równej warstwy lakieru na powierzchni paznokcia. Należy z dokładnością i precyzją muskać pędzelkiem po płytce. Produkt ten ma tendencję do robienie tzw. garbów na wolnym brzegu, co wygląda niechlujnie. Podczas jego zabezpieczenia warto otrzeć pędzelek o wlot butelki i jeszcze raz przeciągnąć nim po paznokciu , aby wyeliminować ewentualne zgrubienie. By tego uniknąć musimy nakładać naprawdę cienką warstwę lakieru na pędzelek i starać się szybkim ruchem zmalować całą płytkę, po czym utwardzić w lampie gdyż lubi "uciekać" z wolnego brzegu. Jeśli chcemy użyć lakieru, jako bazy/koloru/topu w jednym, musimy nanieść na paznokcia trzy cienkie warstwy, aby uzyskać pełne krycie. Po nałożeniu pierwszej warstwy paznokieć jest lekko utwardzony. Dla osoby o kruchej i cienkiej płytce niestety trzy warstwy tego produktu będą niewystarczające. Polecam wesprzeć się Extend Base :) Jeśli chodzi o trwałość produktu, którego użyjecie, jako bazy/koloru/topu to niestety, ale w moim przypadku okazał się klapą. Lakier na paznokciach, które były pokryte jedynie nim zszedł po dwóch/trzech dniach od aplikacji. Ale to u mnie. Osobie, której wykonałam mani nie ma żadnych problemów ;) Produkt położony na Extend Base trzymał się bez zarzutów do następnej zmiany manicure. Jedna buteleczka mieści w sobie 7ml produktu a kosztuje 39,00zł Wydaje mi się, że to odrobinę za dużo, jeśli zobaczymy na cenę pierwotnej wersji Extend Base. Ale to już jest kwestią indywidualnych upodobań ;) Tak lakier prezentuje się w świetle dziennym na moich paznokciach. 

Znasz te dwie nowości marki Semilac?

Projeky denko, czyli bylo minęło | No 5


Kolejne zużycia wpadły. Nie mogłam się doczekać aż pozbędę się tych pustych opakowań z pokoju. Choć od momentu zrobienia zdjęć i napisania pierwszych wersów tego postu minęło sporo czasu. Reklamówka z pustymi opakowaniami znowu zaczyna się zapełniać. Ale zmobilizowałam się by dokończyć i wcisnąć przycisk OPUBLIKUJ. Tak też bez zbędnych ceregieli zapraszam Was do zapoznania się z produktami, jakie ostatnio miałam możliwość skończyć. Sami sprawdźcie czy zdały u mnie egzamin czy też nie ;)

CIAŁO

 Le Petit Marseiliais Biała brzoskwinia i nektaryna, delikatny żel pod prysznic, który swoim orzeźwiającym zapachem sprawia, iż można zwariować. Przyjemny i wydajny produkt. Nie podrażnia ani też nie przesusza skóry. Bardzo się z nim polubiłam i sięgnę po niego jeszcze nie raz.

 Isana kids idealny produkt myjący 2in1 dla mojej córki. Delikatnie myje, nie podrażnia i nie sprawia kłopotów podczas rozczesywania włosy. Na IG znajdziecie dużo więcej na jego temat :*

Ziaja Ceramidy, kremowe mydło do mycia ciała, pod prysznic i do kąpieli, w głębi ducha modliłam się, aby jak najszybciej dobiło dna. Zapach odrzucił mnie od niego na samym początku. Z bólem serca sięgałam po ten produkt.
WŁOSY

Argan Oil Joanna bardzo przyjemna arganowa odżywka do włosów. Nie mam nic jej do zarzucenia poza tym, że jest bardzo rzadka. Wystarczyła mi na jakiś miesiąc używania

Alterra Szampon nawilżający do włosów suchych i zniszczonych. Co prawda nie mam włosów Zniszczonych, ale są przesuszone. Ten naturalny szampon zdał egzamin na 3+ w moim przypadku. Pienić zaczyna się przy drugim myciu. A ja lubię, gdy szampon się pieni podczas mycia włosów. Wydaje mi się, że idealnie nada się dla posiadaczek włosów cienkich. U mnie bardzo szybko się skoczył, bo tych włosów na głowie mam sporo. Włosy po nim są miękkie oraz sypkie pod palcami. Nawilżenie nijakie.

✓ Maska do włosów suchych i zniszczonych, natomiast z tą maską bardzo się polubiłam. Plus za opakowanie. Miękka forma pozwoliła na wydobycie produktu do ostatniej kropli bez konieczności jego rozcinania, (co możecie zauważyć na zdjęciu) Bardzo mocno nawilża włosy bez ich obciążania. Z pewnością do niej wrócę.
TWARZ

Tołpa Botanic Czarna róża Odżywcza maska – peeling regenerująca 2in1 jestem bardzo na tak! Ziarnisty peeling i maska w jednym to rozwiązanie w sam raz dla ludzi, którzy nie przepadają spędzać zbyt dużo czasu w toalecie. Wygodne i praktyczne rozwiązanie. Zapach i działanie sztos!

Neutrogena Peelingujący żel do mycia twarzy różowy grejpfrut, o którym mogliście poczytać u mnie na IG. Idealny w swojej konsystencji, drobinki wyczuwalne i co najważniejsze nie podrażnia. Używany codziennie jednak mocno ściągał skórę, dlatego też ograniczałam jego użycie do 3 razy w tygodniu

Płyn micelarny Nivea AIR do cery wrażliwej i nadwrażliwej płyn, przy którego użyciu nic się nie pieni. Bardzo dobrze zmywa makijaż nie wysuszając przy tym skóry twarzy. Miałam dwa opakowania i z pewnością, gdy skończę zamiennik, jaki obecnie posiadam to wrócę do tego od Nivea.
HIGIENA INTYMNA

Ochronne chusteczki do higieny intymnej od AA Intymna Help must have letnich dni, ale też podczas miesiączkowania. Idealnie odświeżają nie powodując podrażnień. Jedyne, do czego mogę się doczepić to zbyt mała ich ilość w opakowaniu.

Żel do higieny intymnej Ziaja minus za konsystencje i opakowanie. Plus za brak podrażnień. Nie czułam długiego odświeżenia podczas jego użycia. Nie polubiłam się z nim. Nie mogłam doczekać się dnia, kiedy w końcu go zdenkuję
POZOSTAŁE

Mydło od Oriflame posiada drobinki, działa peelingująco i ma cudowny zapach. Jeśli dobrze kojarzę w Polsce można dostać je, na promocji, za równie niską cenę, co tutaj w Anglii. Funt za myło dobrej, jakości to bardo mało J

Miss sporty korektor w płynie kupiony wieki temu, odkopany podczas porządków. Idealnie krył cienie pod oczyma. Nie oksyduje, lecz wchodzi w zmarszczki mimiczne, warto przyklepać go cieniem do powiek lub jasnym pudrem by tego uniknąć. Ja daję mu zielone światło ;)

Gillette i ich niezawodna pianka w żelu do golenia, która gości u mnie zawsze. Bardzo wydajna, choć nie w okresie letnim ;) Niewielka ilość żelu pozwala pokryć całą powierzchnię mojej nogi. Nie ścieka i pozostaje na miejscu do momentu styknięcia maszynki z powierzchnią skóry.

Ostatnie denko wypadło dość pozytywnie. Produkty przed ktorymi umieściłam "" polecam Wam z całego serca. Reszta albo średnia albo całkowicie słaba ;) Ciekawa jestem czy znasz te produkty i podzielasz moje zdanie w ich ocenie?


Tonik w sprayu | Odkrycie roku i tegorocznych wakacji

Uwierzcie mi lub nie, ale do lutego tego roku nie używałam takiego produktu, jakim jest TONIK. Najzwyczajniej w świecie uważałam, że płyn micelarny w zupełności wystarcza, aby zadbać o skórę na mojej twarzy. Kolejna buteleczka na szafce nocnej z produktem do twarzy wydawała mi się zbędna, a to nic bardziej mylnego! Człowiek uczy się całe życie i to święta racja. Gdy nie jesteśmy świadomi to i uważamy pewne rzeczy za zbędne tudzież niepotrzebne. Wypiera je z mózgu i udaje, że jest dobrze tak jak jest. Karolcia się troszkę oczytała i uświadomiła sobie, że pewne rzeczy są istotne w naszej pielęgnacji i warto o nich pamiętać. I tak też nauczyłam się regularnego stosowania toników do twarzy. Warto tutaj dodać, że tonik poza przywróceniem prawidłowego poziomu PH skóry, pełni funkcję znakomitego odświeżenia, ukojenia i oczyszczenia skóry po nocy. Tonizacja jest równie ważna, ponieważ pomaga usunąć resztki ewentualnych zanieczyszczeń oraz regeneruje barierę ochronną skóry. Ponadto przygotowuje cerę do dalszej pielęgnacji i ułatwia wchłonięcie substancji nawilżających w kolejnych krokach naszej pielęgnacji. Wszystko w zależności od tego, po jaki rodzaj toniku sięgniemy.

MOJE PIERWSZE SPOTKANIE Z TONIKIEM 

Człowiek uczy się całe życie i nie ma, co temu zaprzeczać. Pierwsze spotkanie z tym produktem okazało się tak zwanym falstartem i skończyło po tygodniu użytkowania. Ale o tym szykuję inny wpis. Świadome używanie toniku w swojej pielęgnacji rozpoczęło się, jak już wspomniałam, w lutym tego roku. Wtedy to, po nieudanej próbie, sięgnęłam po wodę różaną od Avon. Aplikowałam ją na twarz przy użyciu wacika. Choć mogłam po prostu wylać odrobinę na dłoń i wklepać bezpośrednio w twarz. Uważam, że ta woda różana zasługuję na odrobinę uwagi wszystkich osób, których skóra skłonna jest do podrażnień. Delikatnie odświeża i nawilża. Bardzo fajnie "zbierała" nadmiar sebum, które moja cera wyprodukowała przez noc, sprawiając tym samym, że czułam lekkość po jej użyciu każdego ranka. Nie wywołała podrażnień w okolicy oczu, ani też nie uczuliła mnie.


Różany tonik do twarzy od Evree skradł moje serce od pierwszej aplikacji. To pierwszy tego typu produkt w moich zapasach, ale z pewnością nie ostatni. Do teraz zastanawiam się jak mogłam żyć tyle czasu bez toniku z atomizerem/w sprayu. To super sprawa i rozwiązanie. Produkt szybko przynosi ukojenie i odświeżenie. W mgnieniu oka się wchłania, lecz pozostawia na twarzy delikatną lepką warstwę, która w gruncie rzeczy nie koliduje w nałożeniu kolejnych produktów na naszą skórę. W moim przypadku jest to krem do twarzy na dzień lub na noc. Ten toniki to mój must have ostatnich dni. Używam w poranne jak i nocnej pielęgnacji. Ale również stosuję go w ciągu dnia dla odświeżenia i komfortu w te upalne dni. Kilka razy użyłam na makijaż i również byłam zadowolona. Gdy słońce za mocno opaliło mój dekolt ten tonik był zbawieniem dla spieczonej czerwonej skóry. Szczerze polecam Wam ten produkt, a jak już mogliście przeczytać we wcześniejszym wpisie nie tylko ja jestem do tego zdolna. Odsyłam Was do wpisu PRODUKTY PODBIERA MI MÓJ FACET
Kolejnym produktem, który zamknięty jest w butelce z atomizerem i skradł moje serce w te wakacje to Oliwkowa woda tonizująca marki Ziaja. Jest to delikatna mgiełka zawierająca esencję z liści zielonej oliwki wraz z witaminą C. Uważam, że nadaje się do każdego typu cery. Korzystamy z niej wraz z moim partnerem podczas treningów siłowych. Odświeżenie po jej użyciu jest na wysokim poziomie, lecz stosunkowo nie długo. Jestem właścicielką bardzo wrażliwej okolicy oczu i niejeden płyn micelarny sprawiał, że oczy po jego użyciu mnie piekły. Jeśli chodzi o tę wodę to szczerze przyznaję, że nie podrażnia ani też nie wywołuje reakcji alergicznych w żadnym stopniu. (Dotyczy to wszystkich tutaj opisanych produktów) Ma bardzo przyjemny zapach, który z kolei towarzyszy nam dłużej niż wspomniane uczucie odświeżenia. Jeśli chodzi o atomizer i zamknięcie to zgubiłam gdzieś nakrętkę, ale mimo to produkt pozostaje szczelnie zamknięty i nie wylewa się. A z tego, co wiecie noszony jest w plecaku i rzadko, kiedy stoi spokojnie w pionie i czeka na użycie. Po naciśnięciu faktycznie wydobywa się doza lekkiej mgiełki.

Tonik z kwasem hialuronowym „Jagody acai” marki Ziaja jest niestety produktem, który stosuję na chwilę obecną najmniej (tudzież najkrócej), Lecz krótko mogę się o nim wypowiedzieć. Otóż, jak możecie zauważyć produkt zamknięty jest w przeźroczystej buteleczce, koloru niebieskiego. Atomizer jest bardzo wygodny, nie psuje się i nie zacina. Zapach toniku jest dość intensywny i długo nam towarzyszy.

Kiedy popsikamy twarz tym produktem i przetrzemy wacikiem możemy zauważyć, że na waciku są ślady sugerujące, iż tonik oczyszcza naszą skórę. Pozostawia na twarzy lepką warstwę, która na szczęście szybko znika. Czasami stosuję ten produkt z wacikiem a czasami po prostu pryskam i zostawiam do wchłonięcia. Generalnie jestem zadowolona z niego.

JAKIE WIDZĘ KORZYŚCI Z UŻYWANIA TONIKU I DLACZEGO SIĘGNĘŁAM PO TAKI PRODUKT?

Stali czytelnicy i obserwatorzy mojego konta na Instagramie wiedzą, że borykam się z problemami hormonalnymi, co swoje odzwierciedlenie ma w stanie mojej cery. Jako nastolatka nie spotkałam się z tyloma nieprzyjemnymi oznakami dojrzewania, co przez ostatnie parę miesięcy. Nie chcę tutaj się przechwalać, ale spotykałam na swojej drodze osoby, które pytały mnie, co robię, że moja cera jest taka nieskazitelna. Gładka i promienna. Mało tego nawet w ciąży nie miałam takich problemów. Bardzo chciałabym, aby tak było i obecnie. Zaczęłam bardziej przyglądać się swojej codziennej pielęgnacji i tak oto wpadłam na wiele artykułów, w których za każdym razem pisali o zbawiennej mocy tonizacji. Musiałam przekonać się na własnej skórze czy rzeczywiście tak jest. I nie żałuję. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby zabraknąć w mojej pielęgnacji tego produktu. Moja twarz stała się bardziej promienna i co najważniejsze wyciszona. Wcześniej miałam problem z czerwonymi plackami na policzkach. Odkąd stosuje je w pielęgnacji problem znacznie się zmniejszył a nawet mogę powiedzieć, że całkowicie zniwelował. Koloryt skóry jest wyrównany. Oczywiście nie zadziało się to w jeden dzień. Potrzebowałam kilku solidnych tygodni używania toniku by poprawił się stan mojej cery. Na skroniach z prędkością światła wyskakiwały mi niechciani goście, odkąd tonizuję twarz ten problem zdecydowanie zminimalizował się. Już nie są to kolonie wielu ropnych krostek, to pojedyncze przypadki nasilające się w okresie menstruacji lub poprzedzając ją na kilka dni wcześniej.
Swoje już przejęczałam, choć czasem mam dni, że płakać mi się chce, gdy widzę to i owo na mojej buzi. Mimo to staram się być optymistyczna i wierzyć, że ów stan jest przejściowy. Ważna jest cierpliwość i systematyczność. Dzięki tym dwóm cechą nabrałam jeszcze większego dystansu do swojej osoby i choroby jaką jest Hashimoto.

W tym miejscu chciałabym poprosić Cię o polecenie sprawdzonego i dobrego toniku do buzi, który miałaś okazję używać :) I jestem oczywiście bardzo ciekawa jak jest u Was z tonizacją twarzy, używacie toniku w swojej pielęgnacji cery czy raczej unikacie tego etapu?



3 produkty kosmetyczne, które podbiera mi facet!

Tak! Dobrze widzicie w tytule. Dziś przychodzę do Was z trzema kosmetykami, które bez precedensów podbiera mi mój facet i coś czuję, że muszę zamawiać je w znacznie większych ilościach :D Bo kto powiedział, że damskie musi być jedynie do użytku dla kobiet, a męskie dla mężczyzn? Ja na przykład używam męskiej pianki w żelu do golenia nóg i jest to produkt, który towarzyszy mi już długie lata. Według mnie jest najlepszy w tym temacie, jeśli chodzi o moją osobę. Ale do rzeczy! Posiadam pewne produkty, które przypadły do gustu mojemu partnerowi  i po które chętnie sięga. Zaczęło się od tego, że chyba sama przyzwyczaiłam go do pewnej dobroci... Hmmm, bo, który mężczyzna nie lubi, gdy jego partnerka porządnie wyszoruje mu plecy? No, który!? Otóż, zwykłe szorowanie pleców przerodziło się w peelingowanie! I uwierzcie mi, On to lubi i sam domaga się bym przyszła do łazienki i mu porządny peeling zafundowała na partie pleców i ramion. Wszystko za sprawą pięknie pachnącego produkty od OrganicShop. Tak, ten malinowo-cukrowy peeling do ciała, jak się okazuje jest nie tylko moim fenomenem w pielęgnacji ciała ;) Obydwoje lubimy go za to, że można samemu dozować jakość ścierania. Im mniej wody podczas tego procesu tym drobinki zawarte w produkcie mocniej ścierają martwy naskórek. Jeśli jednak preferujesz delikatniejsze ścieranie wystarczy dodać więcej wody na powierzchnię ciała. Jak już wspomniałam zapach tego peelingu jest obłędny. To, co mnie urzekło to fakt, że jest on bardzo gęsty i ma super opakowanie. Nie jest to tuba a pojemnik z wieczkiem. Odkręcam i sama wyciągam ilość, która jest mi w danym momencie potrzebna. Tak też plus za taką formę opakowanie. Wyczuwalny efekt wygładzenia i nawilżenia. Jest on wydajny i wystarcza na długo, lecz jak dzielisz go z facetem, co ma plecy jak lotnisko to bądź rad, że skończy się znacznie szybciej niż przypuszczasz ;) 
Kolejnym produktem (a raczej produktami), który w tym sezonie letnim przypadł mi do gustu to tonki w sprayu. Już Wam wspominałam, że to moje pierwsze spotkanie z taką formą toników, lecz nie ostatnie. To miłość na długie lata. I znów, jak się okazuje, nie tylko mi przypadły do gustu. Ostatnio w Polsce kupiłam trzy sztuki. Postawiłam na takie marki jak Evree i Ziaja. Różany tonik, antyoksydacja jagody acai oraz oliwkowa woda tonizująca z witaminą C. Oczywiście ten ostatni jest używany zarówno przeze mnie, jak i mojego partnera. Obydwoje stosujemy go podczas treningów by odświeżyć swoją twarz między ćwiczeniami. De facto, ten tonik nie jest wyciągany z jego plecaka i kursuje z nim również do pracy. Czy tam go używa? Myślę, że w te gorące dni, jakie nam przyszło ostatnio przeżywać, występuje duże prawdopodobieństwo, że i tam sięga po niego. Gdy spryskuję swoją twarz różanym tonikiem od Evree nie protestuje, jeśli chcę i jemu spryskać twarz. Generalnie polubił się z tymi kosmetykami 
Ostatnim produktem, po który zdarza mu się sięgnąć to krem do rąk. Jak na faceta przystało, nie robi tego codziennie i nagminnie. Bywają po postu dni, gdy sam stwierdza, że skóra na jego dłoniach jest bardzo mocno przesuszona i potrzebuje wsparcia. Krem od Tołpa przypadł mu do gustu najbardziej z tych wszystkich, jakie miałam w swoich zapasach. Mam nadzieję, że dostanę go jeszcze w jakimś sklepie, bo te 30ml produktu to stanowczo za mało jak na naszą dwójkę. Niestety na stronie producenta nie jest dostępny. Jeśli traficie na niego w swoich drogeriach, dajcie mi proszę znać. Chętnie go od was odkupię i pokryję koszty przesyłki ;)

PODBIERANIE KOSMETYKÓW ALBO I CAŁKOWITE PRZEJĘCIE PRODUKTU PRZEZ MOJEGO FACETA!

Tak! Jest coś jeszcze, o czym swoim obserwatorom na Instargamie już mówiłam. Jeden produkt, który zakupiłam tak właściwie sobie, w całości został przejęty przez Niego.  On użył go pierwszy, ja byłam następna. Jemu się spodobało. Mi nie. Chodzi o peeling do skóry głowy marki Biovax. Nigdy w życiu nie stosowałam takich kosmetyków w pielęgnacji. Kiedyś myślałam, że wystarczy umyć włosy i skórę głowy szamponem, aby było okej. Dziś już wiem, że peelingi skóry głowy są równie ważne jak te wykonywane na twarzy czy ciele. Tak też z większą świadomością postanowiłam zafundować (jak wtedy myślałam) peeling sobie. W rzeczywistości wyszło inaczej. Ciekawa jego działania wpadłam do łazienki, gdy chłop zażywał relaksującej kąpieli i niemal od razu wykonałam na jego głowie czynności oczyszczające przy użyciu wspomnianego produktu. (Jak dobrze, że nie protestował) Wmasowałam jak cesarzowi, po czym spłukałam i kazałam umyć włosie szamponem. Gdy osuszył swoją głowę ręcznikiem od razu można było wyczuć pod palcami zmianę w strukturze włosa (czy to odpowiednie określenie?) Chodzi o to, że mój partner z natury ma sztywny i twardy włos. Po użyciu tego peelingu jego włosy na głowie były bardzo miękkie i lekkie. Co i mnie, i jego bardzo usatysfakcjonowało. Ten stan utrzymywał się przez kolejne dni, mimo używania jedynie szamponu. I tak oto raz w tygodniu Małż dokonuje czynności oczyszczających skórę głowy przy pomocy peelingu. Żeby nie było, robi to sam. Jakiś zdjęć typu wcześniej i dziś  nie posiadamy. Ale jak facet mówi "God shit" to znaczy, że produkt zasługuje na uznanie :D Swoją drogą ja oczywiście w głębi ducha mam nadzieję, że dzięki tej czynności jego czupryna pobudzi się do wzrostu i nie ołysieje, tak jak mi tutaj próbuje zapowiadać i straszyć :D

Jestem ciekawa czy u Was drogie Panie bywa podobnie? Czy są kosmetyki, które podkrada Wam wasz partner/mąż? A może on stawia na typowo męskie produkty, albo w ogóle uważa, że pielęgnacja jest mało męska i unika jej jak ognia? Jak to jest z tą pielęgnacją w waszych domach? Dajcie znać w komentarzu <3

O TYM DLACZEGO ZDECYDOWAŁAM SIĘ PRZEJŚĆ NA WŁASNĄ DOMENĘ

Od razu napiszę, że żałuję, iż nie zrobiłam tego na samym początku. Czyli w momencie powstawania bloga. Dziś nie stałabym przed tą decyzją. No, ale stało się, jestem w miejscu, w którym jestem i należy się z tym pogodzić. Nie chodzi tylko o blogowanie. Ten stan ma szeroki aspekt i wydźwięk w rzeczywistości. Powiadają Co było i nie jest nie pisze się w rejestr,  ale czy aby na pewno?

Zacznijmy od samego początku, gdy 10 lat temu stawiałam swoje pierwsze kroki w blogosferze. Wtedy miałam marzenia i plan na siebie, niestety szybko zostałam sprowadzona na ziemię a moje ów marzenia zdeptane niczym karaluch. Dziesięć lat temu, byłam lżejsza o jakieś dziesięć kilo i sto kilo własnego rozumu oraz samozaparcia. Lubiłam siebie, preferowałam lumpeksową modę i takiej tematyki dotyczył ów blog, który wyleciał w powietrze z prędkością światła. Ślad po nim zaginął. A kto wie, czy dziś nie stałabym na równi z takimi ikonami polskiej modowej blogosfery jak ..., które zaczynały w tamtych czasach. Kto wie, jak mój los by się wtedy potoczył. Dobra! Od zawsze lubiłam sobie pomarzyć :D
Po fazie lumpeksowych łowów przyszedł czas na macierzyństwo i prawdziwą rzeczywistość. Wtedy to przy nadmiarze wolnego czasu został powołany do życia drugi mój blog lifestylowo parentingowy. Prawdziwe życie, bo tak wtedy nazwałam swoje miejsce w sieci, z perspektywy czasu miał tytuł trafiony w punkt. Ten blog również rozwijał się w zaskakującym dla mnie tempie. Niestety prawdziwe życie skopało mi dupsko i chciałam zamknąć pewien rozdział swojego życia zamykając jednocześnie Prawdziwe życie, co było bardzo złą decyzją podjętą przez pryzmat szarganych wtedy mną emocji.

Swoją drogą ciekawe czy są tutaj ze mną osoby, które pamiętają mnie z poprzednich blogów 🤔?

Chęć pisania pozostała. Chęć poznawania ludzi także pozostała. A po przeprowadzce na wyspy czegoś mi brakowało. Zaczęłam od konta na Instragramie, później dojrzałam do decyzji o ponownym założeniu bloga. W sumie ta chęć tkwiła we mnie, jak widać wiele lat. Dlatego mamy podejście numer trzy. Trzecie i zarazem ostatnie! Nikt nie wmówi mi już, że to, co robię jest czymś beznadziejnym i bez sensu. I że w ogóle to strata mojego czasu. Jeśli komuś się nie podoba, że piszę i tutaj tworzę może mnie nie czytać, nie obserwować i w ogóle omijać te stronę szerokim łukiem. Proste! Wraz z upływem czasu dojrzały we mnie, nie tylko dodatkowe kilogramy, ale pewne poglądy i przekonania, których jestem świadoma i przy których będę trwać. Własna domena to taki krok świadczący o tym, że poważnie myślę o tym blogu. Wiecie, jak się za coś płaci to się o to dba. Bynajmniej tak jest w moim przypadku. Szanuję swoje rzeczy, bo wartość pieniądza znam. I takie też podejście staram się zaszczepić u swojej córki. W sumie, dlatego właśnie zdecydowałam się opłacić ów domenę. By podejść do tego z większym szacunkiem i zaangażowaniem. By tego szacunku dać więcej Wam - moim czytelnikom. Nie chcę za parę lat pomyśleć o SIMPLLIKO jak o pozostałych dwóch blogach. Było, minęło nie pisze się w rejestr. A może w moim przypadku to właśnie w ten rejestr się pisze?

JAK PRZEJŚĆ NA WŁASNĄ DOMENĘ I ILE NALEŻY ZA TO ZAPŁACIĆ?

Nie jestem informatykiem czy programistą. A cały ten komputerowy świat jest dla mnie czarną magią. Serio! Nawet nie wiem czy mój laptop ma zabezpieczenia w postaci antywirusów :D Tkwiło we mnie przekonanie, że posiadanie domeny to coś skomplikowanego. Nie wspomnę, że myśląc własna domena miałam przed oczyma sporą liczbę złotówek, jaką muszę za nią zapłacić. Nic bardziej mylnego! Usiadłam i zaczęłam czytać. W sieci jest mnóstwo informacji, uwierzcie mi wystarczy chwila skupienia. Nie potrzebni Wam informatycy. Jeśli ja dałam radę sama to Ty też dasz! U jednej z bloggerek znalazłam informacje na temat OPIEKUNA BLOGA. Było tam napisane jasno Oni zrobią resztę za Ciebie I zrobili! 

Jedyne czego dokonać musiałam ja to:
> założyć u nich konto, 
> sprawdzić czy nazwa domeny, którą chciałabym zająć jest dostępna, 
> kupić wybraną domenę, za jedyne 13.90 zł. Jest to koszt, który ponoszę na cały rok, następnie odnawiam taką domenę na kolejny rok, za 69,90 Co wychodzi w przeliczeniu 5,83 zł miesięcznie. Jak widać nie kosztuje to miliony monet, o jakich kiedyś myślałam. 
> poczekać na aktywację,
> zrobić pewną rzecz, która została podane mi w mailu 
> poczekać
> Cieszyć się swoją stroną www :)

O korzyściach przejścia na własną domenę może kiedyś napiszę. Ale do tego musi upłynąć sporo więcej czasu. Na dziś mogę powiedzieć ze krótki adres strony bardziej mi się podoba i to dla mnie duży plus.

Jeśli chodzi o nazwę to byłam zmuszona ją nieco zmodyfikować, gdyż domena, o której myślałam nie była dostępna. Nie chciałam, aby zmiana była diametralna. Wiązałoby się to znowu z początkiem a że troszkę już tworzę w sieci i mam swoje grono odbiorców, taka zmiana wydała mi się czymś nieadekwatnym do sytuacji. Dlatego postawiłam na SIMPLLIKO pisane przez dwa L w środku. Głowiłam się dobrych kilka dni nad tym tak by nie zmylić ani Was ani siebie. Bo słuchajcie, ja to ja. Czyli dalej nadaje do Was ta sama Karolina. Nikomu nie sprzedałam swojego konta na IG ani tym bardziej bloga :D Mam nadzieję, że mój wybór przypadł Wam do gustu. Planuję jeszcze kilka zmian na blogu ale to już kosmetyczne sprawy, o których opowiem Wam innym razem :)


Jestem bardzo ciekawa co myślicie o własnej domenie? Dajcie znać w komentarzu jakie macie spostrzeżenia jeśli chodzi o swoją stronę www czy cały ten świat hostingów i domen.

Denko, czyli było minęło | No4

Ten post pojawić się miał dawno temu, bo z początkiem lipca. Ale, że u mnie, jak już mogliście się przekonać, różnie bywa to publikuje go właśnie dziś. No i dlatego też, że kolejne produkty zaczynają powoli się kończyć. Tak też przyszedł czas na pokazanie Wam produktów, które dobiły do dna mniej więcej w czerwcu. Większość produkty, jakie pojawią się w tym denku, mogliście poznać na Instagramie lub we wcześniejszych tego typu wpisach. I właśnie pisząc ten post uświadomiłam sobie, że zmienię troszkę koncepcję wpisów denkowych. Skupię się na krótkim opisie produku, ktorego jeszcze nie pokazywałam na blogu, a pozostałe pokażę na ogólnym zdjęciu i z podpisem WARTO/NIE WARTO . Co Wy na to, podoba się propozycja? 
Stop The Break Aussie Jest to jeden z lepszych szampon przeciw łamliwości włosów, z jakim miałam do czynienia Idealnie radzi sobie z problemem, pozostawia włosy miękkie i odświeżone. Nie powoduje problemów podczas rozczesywania włosów. W dodatku tak przyjemnie pachnie. Jeśli chodzi o mnie to z pewnością do niego wrócę. Ale mam jeszcze 3 szampony, więc poczekam aż wykorzystam zapasy.

Invisible dry Dove
 jestem wierna temu antyperspirantowi w aerozolu.  Przyjemnie pachnie i nie podrażnia - nawet po goleniu :) Stosuje codziennie i nie mogę nic złego o tym produkcie powiedzieć. Nie pozostawia brzydkich plam czy śladów na ubraniach. Gdy tylko się kończy zaraz kupuję następne i nie mam niczego innego, jeśli chodzi o pielęgnację skóry pod pachami.

Woda różana Avon
 zapach jest bardzo delikatny, a twarz po użyciu tego produktu jest odświeżona i miła w dotyku. Łagodzi i nie podrażnia. Czułam lekkie nawilżenie twarzy. Minus za fakt, że trzeba wacikiem rozprowadzić produkt po buzi. Ale myślę, że mogłabym przelać ją do butelki, która zawiera atomizer. Polubiłam się z tonikami, które mają właśnie takie rozwiązanie.
Avon senses sensual mystiue uwielbiam te mydła do dłoni za ich zapach, który utrzymuje się stosunkowo długo. Dostępne są w regularnej cenie jak i w częstej promocji. Nie powoduje podrażnień, nie wysusza. Występują w 5 zapachach. Często po niego sięgam. Jestem fanką mydeł w płynie, które możemy wydobyć przy pomocy pompki.

Fruits scrub do ciała, jak już pisałam w ostatnim tego typu poście jest to słabej jakości produkt. Skończyłam to opakowanie i bardzo się cieszę. Jak ten pierwszy przypadł mi do gustu, jeśli chodzi o zapach, tak ten ze zdjęcia to istna zgroza. Może i ładnie pachnie, gdy wąchamy ten skrub prosto z tubu, ale nie jak zaczynamy rozpogadzać go po ciele. Miałam wrażenie jakbym smarowała się jakimś tanim odświeżaczem do toalet … Działanie średnie, zapach kiepski. Nie polecam i nie wrócę do niego.

Jeśli chodzi o produkty do pielęgnacji dłoni, peeling z Vianka jak i krem Neutrogena, to pisałam o tym osobny post, gdzie Was odsyłam > PIELĘGNACJA DŁONI Z tego miejsca chciałabym powiedzieć, że, mimo iż znalazłam na obecną chwilę zupełnie inny krem do dłoni, to uważam, iż ten z Neutrogeny zasługuje na uznanie. 
I tutaj mamy dwa produkty, które należą do córki i partnera. Pierwszy z nich to wspominany już płyn do kąpieli i mycia włosów Baby Dove. Jest to płyn, z którego już zrezygnowałam, ale jeśli będzie konieczność to po niego sięgnę. Ostatnio z Polski przywożę dla niej zupełnie coś innego. Gdy przeprowadziłam się do Anglii przerzuciłam się z firmy Bambino na Baby Dove, czy ubolewam? Ni skąd! Ma bardzo delikatny zapach. Myliśmy nim głowę córce. Nie szczypie w oczy, Niestety plącze lekko włosy i było małe wyzwanie przy rozczesywaniu, ale dało się znieść. Kolejnym minusem jest pompka, niestety chodzi niesprawnie.

Natomiast szampon do włosów DX2 i jego zakup to moja ingerencja. Wiecie Małż ma poczucie humoru i duży dystans do siebie. I tak czasami sobie do mnie żartuje, że jeszcze kilka lat i będzie łysy. A że predyspozycje ma, bo nie łudźmy się, ale genów nie oszukamy, to walczę jak ta Merida waleczna i troszczę się o każdy jego włos by utrzymać je jak najdłużej na miejscu :D No, więc kupiłam dla niego ten szampon wysławiany wszem i wobec. I cóż by powiedzieć, pięknie pachnie, dobrze się pieni i równie dobrze myje. Czy włosy są pobudzone do wzrostu? To ciężko określić po użyciu jednego opakowania. Aczkolwiek mam wrażenie jakby nieznacznie ich przybyło (chyba, że to moja fantazja płata mi figle) Małż określił go w ten sposób „Zwykły szampon jak dla mnie” Także no, krótko zwięźle i na temat :D

Cały czas zastanawiam się czy chcecie czytać tego typu wpisy na blogu, czy może zrobić zakładkę na Insta i tam wrzucać wszystko z krótkim opisem. Dajcie proszę znać w komentarzu pod wpisem czy wolicie opcję, o której piszę na początku czy może wolicie omijać projekt denko na blogu :*


ChiodoPro Lakiery hybrydowe | nowości w kuferku

Jak już wiecie, swoją przygodę z manicure hybrydowym zaczęłam od zrobienia profesjonalnego kursu, dzięki któremu uzyskałam certyfikat i niezbędną wiedzę do jego wykonania. Ów kurs odbywał się na produktach wspomnianej marki. Jakoś wtedy niespecjalnie przypadły mi do gustu. Może, dlatego, że z tyłu głowy wydeptałam sobie ścieżkę do innej marki i to ich produktom przyglądałam się bacznie, jeszcze długo przed podjęciem konkretnych kroków, co do szkolenia. 
Wiecie, dlaczego zdecydowałam się na szkolenie? Tylko po to, aby przekonać się czy to z pewnością droga dla mnie. Nie chciałam kupować całego zestawu by później stwierdzić, że jednak nie jest to moja bajka i chcąc nie chcąc, wywalić pieniądze w błoto. Tak też w moim przypadku najpierw było ogólne rozeznanie się z tematem na portalu Instagram. Tam czytałam i oglądałam różne profile związane ze zdobieniem paznokci metodą hybrydową. Z każdym nowym zdjęciem moja fascynacja rosła. A wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tak też zdecydowałam się pójść na profesjonalne szkolenie a dopiero na samym końcu zakupić zestaw do paznokci hybrydowych. To, że szkolenie odbyło się na produktach Chiodo nie przeszkodziło by zakupić zestaw startowy z Semilac. Obecnie w moim kuferku przeważają lakiery z tej ostatniej firmy, ale moja miłość zaczyna nabierać innego wymiary. Po ostatnim pobycie w Polsce mam za sobą dwa mani wykonane przez Instruktorkę Chiodo właśnie na tychże produktach. Mogliście zaobserwować to na moim koncie Instagram czy Facebook, gdzie pokazywałam Wam zdobienie. Jak na prawdziwą kobietę i sikorę przystało nie mogłam wyjść z gabinetu bez małych zakupów. I tak oto moja kolekcja lakierów hybrydowych zaczyna się powiększać. Z trzech zrobiło się sześć plus baza do kompletu. Top już od dłuższego czasu gości w kuferku.
Kolekcja od Edyty Górniak przypadła mi bardzo do gustu. Paleta kolorów jest mega duża a intensywność barw przykuwa wzrok każdego, kto na nie spojrzy. Są to lakiery bardzo dobrej jakości i zdecydowanie powiększę swój zbiór o kilka innych buteleczek, które już mam na uwadze.  
A tymczasem przedstawiam Wam moje ostatnie zdobycze z dwóch kolekcji stworzonych właśnie we współpracy z Edytą Górniak, która jest Ambasadorką tej marki. Dwa lakiery pochodzą z kolekcji BLACK&WHITE STYLE a jeden z WITH LOVE FROM LA SUMMER MADNESS.

789 GUILTY PLEASURES – powiedziałabym, że jest to przydymiony wrzos

798 IRONKISS – grafitowa szarość, bardzo piękna

848 ROSE SKIN – delikatny odcień różu

Na stronie producenta możemy przeczytać, że „Lakiery hybrydowe Chiodo PRO (…) mają doskonałą konsystencję, dzięki której wykonanie manicure pod same skórki (bez zalewania ich) jest łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Bardzo silna pigmentacja sprawia, że malowanie paznokci to prawdziwa przyjemność. Większa pojemność - 7 ml - pozwoli stworzyć wiele pięknych stylizacji, które z łatwością usuwają się pod wpływem acetonu.” I całkowicie się z tym zgodzę! Miałam okazję wykonać manicure przy pomocy lakierów z nowej kolekcji. Konsystencja jest prawidłowo wyważona. Z łatwością rozprowadza się po płytce paznokcia. Jeśli chodzi o pigmentację, już po pierwszej aplikacji koloru możemy zauważyć jego intensywność. Druga warstwa pozwoli podbić i pogłębić efekt.
Na zdjęciach powyżej możecie zobaczyć kolor 789 Guilty Pleasures Wykonanie jest mojego autorstwa.
Jeśli chodzi o moje preferencję, co do malowania paznokci zawsze stawiam na klasykę. Stonowany to moje drugie imię w tym temacie. Owszem podobają mi się wzory, które kreują inni (mowa tu np. o plaży, palmie czy pelikanie na paznokciach), ale serio to nie dla mnie. Nie mogłabym chodzić z takim mani dłużej niż jeden dzień. Lekkie zdobienie w zupełności wystarczy. A szaleństwem nazywam jeden (lub dwa) paznokcie w innym kolorze niż przewodni :D
Rodzi się nowa miłość na szeroką skalę. Jeśli twórcy lakierów hybrydowych marki ChiodoPro będą tak intensywnie pracować nad swoimi produktami to przepadnę na całego. Serio Wam mówię. Co lakier to coraz bardziej przypada mi do gustu. Szykują się porządki nie w salonie, bo takiego jeszcze nie posiadam a w kuferku. Zamierzam zredukować liczbę marek, jakie się w nim znajdują. Obecnie posiadam kilkadziesiąt lakierów hybrydowych od pięciu producentów. Dziś już wiem, że postawić chcę tylko na dwie znane i lubiane marki. Jak to się mówi, nie chcę mieć wszystkiego z innej parafii. Nie wyrzucę tych, które mam. Po prostu skończę buteleczki do końca i przestanę kupować by móc w pełni zaznajomić się z tym, co przypadło mi do gustu i co polubiłam. A jeśli kiedyś będę mogła otworzyć swój mały salon, skupię się wyłącznie na jednej marce :P
A czy Ty masz swoją ulubioną markę wśród lakierów hybrydowych? Z przyjemnością też przeczytam co sądzisz o marce ChiodoPro, czy znasz ich produkty do stylizacji paznokci? Podziel się swoją opinią w komentarzu.


Miesięczny przegląd maseczek do twarzy | kwiecień i maj

Ja to jestem agent! Posty o maseczkach do twarzy miały pojawiać się co miesiąc a tutaj zaległości mi się narobiły. W dzisiejszym wpisie ogarnę dwa w jednym. Będzie to rzut na maseczki, które towarzyszyły mi i w kwietniu, i w maju. Generalnie długo tych cykli nie pociągnę. Czerwiec to przełom – wyznaczyłam sobie cel, by jak najszybciej wykończyć swoje zapasy wszelkich kosmetyków. A maseczki w saszetkach już mnie aż tak nie cieszą. Mam kilka swoich ulubionych, do których będę z pewnością wracać. No, ale w koło Macieja nie będę Wami pisała o tym samym. Może z końcem wakacji lub z początkiem października pożegnamy Miesięczny przegląd maseczek do twarzy – taki jest plan, ale co z tego wyjdzie to się jeszcze okaże. Przepraszam Was za brak regularnych wpisów, obiecuję popracować nad tym i nad sobą bardziej… Zabieram się, zatem do działania. 
W tych dwóch miesiącach towarzyszyły mi trzy maseczki pełnowymiarowe i to właśnie od ich opisania rozpocznę. Wskażę też wam mojego faworyta w tych zestawieniach. Ciekawi, która maska skradła moje serce? Zapraszam zatem do poznania mojej opinii. 
Bania Agafii, Maska do twarzy liftingująco – tonizująca Hmmmm co by tu dużo napisać? Maseczka, która nie jest dla mnie. Poza pozostawieniem po sobie rumieńca na mej twarzy nie robi kompletnie nic. Po nałożeniu uczucie mrowienia i chyba była to reakcja organizmu na któryś ze składników. Maska miała za zadanie liftingowa, tonizować, oczyszczać i wyrównywać koloryt skóry. W rzeczywistości nic poza odświeżeniem nie czułam. Wspomniany rumień po 30 minutach zszedł z twarzy. Wcześniejsze zaczerwienienia minimalnie zmniejszone. Konsystencja maseczki jest rzadka, trudno było nanieść na twarz większą jej ilość przez jej „wodnistość”. Po nałożeniu pozostaje na swoim miejscu, nie ścieka z buzi.  Opakowanie wystarcza spokojnie na kilka użyć, plus za zamykanie przy pomocy nakrętki. Zapach bardzo przyjemny, przywodzi na myśl polne kwiaty i zioła. Nie wykorzystam jej drugi raz na twarz. Macie jakieś pomysł, aby produkt się nie zmarnował? Myślałam nad wykorzystaniem jej, jako maski do stóp (: 
Odżywcza maska-peeling regenerująca do twarzy marki Tołpa to produkt, który kupiłam w ciemno, bez zastanowienia się. Nie specjalnie jestem fanką produktów 2w1 ale w tym przypadku moje obawy związane z taką kombinacją kosmetyczną okazały się bezpodstawne. Używam tej maski tak jak zaleca producent, czyli najpierw wykonuję peeling, następnie pozostawiam produkt na swojej twarzy około 10-15 minut. I przyznać muszę, że to mega praktyczne. Drobinki w niej zawarte, są dość spore, o nieregularnym kształcie, ale zarazem delikatne i łagodne, nie podrażniły mojej skóry. Całość produktu jest konsystencji kremowej, co pozwala na łatwą aplikację. Po wykonaniu zalecanego peelingu maska pozostaje na swoim miejscu do momentu zmycia. Usunięcie jej z twarzy przy pomocy letniej wody jest stosunkowo proste i bezproblemowe. Muszę Wam napisać, że najbardziej urzekł mnie jej zapach, który jest intensywny, ale nie chemiczny czy sztuczny. To bardzo przyjemna woń, która towarzyszy nam jeszcze ładnych kilkadziesiąt minut od zmycia produktu z twarzy. Moja skóra po użyciu maski z czarnej róży jest miękka, delikatna i dobrze odżywiona. Jak już wspomniałam, produkt nie podrażnił ani też nie uczulił. Warto dodać, że delikatnie ujednolica kolor na buzi. Przeważnie mam kilka czerwonych plam na policzkach czy brodzie i czubku nosa. Po zastosowaniu tej maski moja cera jest uspokojona, a wspomniany kolor wyrównany. Przeznaczona jest do cery wrażliwej, suchej i bardzo suchej. W połączeniu z łagodzącym kremem z Vianka tworzy na mej buzi wyczuwalną, delikatną warstwę ochronną. Dla mnie to produkt, po który warto sięgnąć i ja z pewnością jeszcze to zrobię ;)
Kolejny produkt typu Peeling / Maseczka z Wiesiołka OlVita to produkt przeznaczony do każdego typu cery. Jest to maseczka/peeling w formie sypkiej i należy połączyć ją z pewnym nośnikiem. Ja przeważnie używam do tego oliwy z oliwek tłoczonej na zimno. Jak sama nazwa mówi możemy używać tego produktu zamiennie i w zależności od naszych potrzeb. Stosowany w pielęgnacji ciała, jako peeling, wspomaga walkę z cellulitem. Stosowany jako maseczka na twarz, szyję i dekolt bardzo delikatnie złuszcza i odżywia skórę bez większych podrażnień. Wiadomo, po użyciu, jako peeling, skóra w danym miejscu będzie nieco zaczerwieniona, ale szybko wraca do normalności. Zmniejszonego cellulit nie zauważyłam, ale fajne ujędrnienie można odczuć. Przeważnie po nałożeniu maseczki na twarz, zawsze na sam koniec wykonuję delikatny masaż, by dodatkowo złuszczyć martwy naskórek. Produkt wspomaga nasze mikrokrążenie i przywraca skórze piękny, zdrowy wygląd, dzięki rozjaśnieniu poszczególnych partii na twarzy. Bardzo się z nią polubiłam i generalnie nie sądziłam, że tak się stanie. Troszkę dużo przy niej roboty, ale jak już dojdziemy do wprawy to praca z nią jest czystą przyjemnością. No! Może nie taką czystą, bo bałagan ładny pozostawia po sobie w wannie, ale idzie przeżyć J
I czas na saszetkowe cuda od marki Perfecta Express Mask Multiodżywienie. Uwierzcie mi, że to bardzo odżywcza maseczka na twarz szyję i dekolt. Nie tylko działanie, ale i jej przepiękny zapach miodu manuka i słodkich migdał zachęca by do niej wracać. I ja z pewnością to zrobię. A nawet robię to wciąż. Użyłam jej kilka razy i w cale nie żałuję wydanych złotówek na ten produkt. Bardzo głęboko nawilża i odżywia. Można stosować ją praktycznie codziennie i w dodatku zamiast kremu na noc. Właśnie tak było w moim przypadku. Nakładam ją sobie zawsze na twarz szyję i dekolt. Pozwalam składnikom działać a sama leżę plackiem na łóżku i sobie chilluje, Wsłuchując się wtedy we własne ciało – wiecie jakiś taki dziwny stan w tedy mnie dopada :D Ale dobra, do rzeczy! Maseczka Multiodżywienie przeznaczona jest do cery suchej, odwodnionej i zmęczonej. Po zalecanych 15 minutach wmasowuję pozostałości maseczki w swoją twarz, wykonując przy tym delikatny masaż. Od dołu ku górze. Muszę jednak zaznaczyć by nie trzymać jej dłużej niż zalecane 20 minut, gdyż nadmiar maseczki zastyga tworząc delikatną jakby skorupę, którą trudno się rozsmarowuje czy ściera z buzi. Produkt ten bardzo mocno ujędrnia naszą skórę, dogłębnie odżywia, regeneruje i poprawia jej elastyczność. Masaż plus maska duet idealny na wieczorny relaks ;) Rano cera jest promienna i rozjaśniona. Również odpowiednio nawilżona. Czy ta maska występuje w jakimś większym wymiarze? Chętnie zaopatrzę się w jej zapas tak samo jak z miłą chęcią postawiłabym na swojej łazienkowej półce pełnowymiarowe opakowanie nowej wersji tej maseczki. 
Zawsze staram się aplikować na twarz całość danej saszetki, nigdy nie zostawiam jej na kolejny raz. Mam wrażenie, że składniki wietrzeją czy utleniają się w kontakcie z powietrzem czy też wilgocią łazienkową i po prostu tracą swoje cenne składniki. Jeśli uznaję, że jest takiego produktu za dużo po prostu wylewam resztę do zlewu. Co tak właściwie jest rzadkością ;) Przyznać muszę, że te maseczki w saszetkach marki Perfecta, a raczej wersja u góry są bardzo wydajne.
O głębokie nawilżenie zadba z pewnością Maseczka ampułka hialuronowa wspomnianej wyżej marki Perfecta oraz maseczka marki Rival de Loop, Hydro Booster Maseczka nawilżająca z Hialuronem i Aloesem. Są to maseczki, które nakładam na twarz tuż przed snem. Po 15 minutach wsmarowuję pozostałą ilość produktu. Nie nakładam dodatkowo żadnego kremu. Rano skóra jest nawilżona i przyjemnie miękka w dotyku. W obydwu przypadkach konsystencja maseczki jest bardzo lekka a formuła kremowa. Nie ściekają z twarzy. Pamiętam, że pierwszy raz użyłam tej z Perfecty na twarz i dekolt, gdy słońce za bardzo się ze mną zaprzyjaźniło. Bardzo głęboko nawilżyła, niwelując uczucie pieczenia i przesuszonej skóry. Warto dodać, że produkt przyjemnie chłodzi i odświeża. Z pewnością polecam. Maseczka z Rival de Loop balansuje na tym samym poziomie co maseczka z Perfecty, bynajmniej takie jest moje zdanie. Mają porównywalnie takie same działanie i tak samo się z nimi zaprzyjaźniłam, więc bez większego znaczenia jest dla mnie to, po którą z nich sięgnę, gdy potrzebuję nawilżyć swoją skórę na buzi. Obie w takim samym stopniu polecam :)
Perfecta Express mask rozświetlenie, co za badziew! Serio wam mówię, gorszego produktu chyba nie miałam. Ale po kolei. Producent obiecuje nam, że jest to produkt „do skóry z oznakami zmęczenia, stresu i niedotlenienia, bez ograniczenia wieku. Idealna jako S.O.S. przed wyjściem. Do stosowania na twarz i pod oczy. Zawiera złoto 24 - karatowe i kwas hialuronowy. Regeneruje i wygładza skórę oraz zapewnia jej zdrowy koloryt. Dyskretnie rozświetla cerę maskując cienie i oznaki zmęczenia. Maseczka niezmywalna, pod makijaż.” I na obietnicy się kończy. Twarz po jej nałożeniu mieni się jakby sypnięta brokatem. Cera jest wysusza i powiedziałabym, że na maxa przesuszona. Ta maseczka w ogóle nie robi nic pożytecznego. Z przykrością ale nie polecam! 
Rival de loop Przeciwzmarszczkowa maseczka pod oczy to produkt, o którym ciężko wyrobić mi sobie jakąś opinię. Tak do końca nie wiem czy działa jak powinien. Ale w moim przypadku to może tylko botoks pomoże? Konsystencja lekkiego kremu. Pozostawia po sobie lepkiej warstwy i tłustą warstwę. Zmarszczek mi nie zniwelowała, ale przyjemnie nawilża i delikatnie napina skórę wokół oczu. Jedna saszetka podzielona jest na cztery mniejsze, co daje nam możliwość czterech aplikacji. Jak dla mnie tego produktu w jednej takiej przegródce jest stanowczo za dużo i bez obaw, (jeśli oczywiście tak robicie, bo jak wiecie ja nie) wystarczy wam na dwa razy. Więc według moich wyliczeń jedno opakowanie przeznaczone powinno być na 8 a nie na 4 aplikacje. Maseczka nie podrażniła mojej skóry wokół oczu. Po kilkunastu minutach nadmiar wmasowuje/wklepałam.
Tak prezentuje się dwumiesięczny przegląd maseczek do twarzy w moim wykonaniu. Czy znasz te produkty do pielęgnacji buzi? Może z którąś z nich również się zaprzyjaźniłeś albo masz zupełnie inne zdanie na temat danej maseczki? Chętnie poznam Twoją opinię, którą możesz zostawić w komentarzu pod tym postem. Będzie mi bardzo miło :)

instagram @karellauk

Copyright © Karella