Kosmetyczne buble i nie tylko | Czyli co u mnie nie zdało egzaminu i dlaczego?

Witam się z Wami po długiej nieobecności, która spowodowana jest głównie brakiem samodyscypliny. Następnie brakiem czasu a na końcu brakiem sił. A może w odwrotnej kolejności? Okres od sierpnia do obecnej chwili to jakiś kosmiczny czas. Dzieje się i ciągle dziać się będzie. Jeśli ktoś myśli, że życie w Anglii jest choć odrobinę podobne do tego życia jakie ma w Polsce, to ten ktoś jest w dużym błędzie. Sama myślałam przylatując tutaj, że to nic trudnego. Życie jak życie. Dom, praca, hobby i inne przyjemności. Ale czasami bywa tak, że dom i praca zajmują tak ogromną przestrzeń w Naszych życiach, że można się pogubić i stracić rachubę. A czas przelatuje Nam przez palce u dłoni jak szalony. Czasami brakuje, czasu jak czasu, ale brakuje po prostu najnormalniej w świecie sił. No! To sobie pomarudziłam a teraz czas na konkrety (coś ten CZAS się mnie czepił ;))

Do tego wpisu przygotowywałam się dość długo i nie byłam do końca przekonana czy aby na pewno go opublikować. Ale pomyślałam a co mi tam! Skoro wyrzucam puste opakowania po produktach, pokazując Wam to przy okazji. To dlaczego by nie podzielić się informacją o kosmetykach, które nie znalazły u mnie zastosowana. Okazały się źle dobrane do mojego typu ceru. Minął im termin przydatności do użycia. Lub z jakiś innych powodów, które poznacie poniżej. 
Na pierwszy ogień pójdą dwa kosmetyki, które kupiłam w UK wieki temu. W wielkiej nieświadomości. Z brakiem pewnej wiedzy. Wybrałam się do słynnego na wyspach Bootsa i wydałam kilka talarów na krem do twarzy oraz tonik. Nic tak mnie nie wkurzyło jak automatyczny początek osłabienia kondycji mojej cery. Na samym początku nie sądziłam, że dwa produkty mogą zrobić taką masakrę na mojej twarzy, ale nie minął tydzień jak ów krem i tonik wylądowały na dnie kartonu. Zapewne zastanawiasz się dlaczego. Już wyjaśniam (doszłam do tego długo później oczywiście) Na składach znam się mało, ale jedna z Was powiedziała mi, że tonik tej marki zawiera alkohol denat; który odpowiedzialny jest za m.in. przesuszenia, podrażnienia i inne nieprzyjemności. Zrezygnowałam w zupełności ze stosowania obydwu produktów jednocześnie. Po kilku miesiącach, jedna maseczka wywoła u mnie reakcję alergiczną. Po przeanalizowaniu składu okazało się, że zawiera ten sam alkohol (i to na drugim miejscu) co wspomniane kosmetyki. Nie wiedziałam, że ten akurat składnik może powodować u mnie duże podrażnienia. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Dlatego też unikam kosmetyków, które posiadają alcohol denat w swoim składzie. Poniżej skład toniku a później kremu marki BOTANIC - zdecydowanie odradzam te markę.

Ingredients
Aqua (Water), Alcohol denat., Butylene glycol, Glycerin, Phenoxyethanol, Hibiscus sabdariffa flower extract, Sodium benzoate, Quillaja saponaria bark extract, Benzoic acid, Dehydroacetic acid, Ethylhexylglycerin.

Ingredients

Aqua (Water), C12-15 alkyl benzoate, Glycerin, Dimethicone, Cetearyl olivate, Tribehenin, Butyrospermum parkii (Shea) butter, Hibiscus sabdariffa flower extract, Cetearyl alcohol, Sorbitan olivate, Alcohol denat., Prunus amygdalus dulcis (Sweet almond) oil, Sodium polyacrylate, Phenoxyethanol, Dimethicone crosspolymer, Parfum (Fragrance), Caprylyl glycol, Xanthan gum, Citric acid, Sodium benzoate, Sodium hyaluronate, Ethylhexylglycerin, Dipropylene glycol,  Tetrasodium EDTA, Potassium hydroxide, Tocopheryl acetate, Benzoic acid, Dehydroacetic acid.

Prześledziłam w sieci skład kilku innych ich produktów i niestety ale ten alkohol pojawia się dość często na etykiecie. Cieszę się, że w miarę szybko doznałam olśnienia i wyeliminowałam te produkty ze swojej pielęgnacji. Jak dla mnie duże NIE dla marki. A szata graficzna może zmylić (:

Kolejne produkty i duże rozczarowanie, może nie samą marką a dystrybucją. Marka Vianek cieszy się dużym uznaniem i tutaj nie zamierzam polemizować. Jestem bardzo dumna, że polska firma rozwija się w tak zaskakującym i pozytywnie szybkim tempie, łapiąc za serca coraz więcej konsumentek. Płyn do higieny intymnej posiadałam i nawet zdenkowałam, o czym pisałam Wam kilka miesięcy temu. Sięgnęłam po niego drugi raz. Okazało się, że termin przydatności był tak krótki iż nie zdążyłam go wykorzystać. Produkt automatycznie się zepsuł. Pojawiły się w nim dziwne grudki, coś na wzór oddzielenia się składników od siebie. Całe opakowanie wylądowało w koszu na śmieci wraz z zawartością. 
Po kremy marki Vianek sięgnęłam z początkiem wiosny. Byłam bardzo zadowolona z ich działania, choć przyznać muszę że krem na dzień nie dawał takiego nawilżenia o jakim bym marzyła. Problemy skórne wywołane burzą hormonów w moim organizmie, zmusiły mnie do odstawienia obydwu tych produktów ze zdjęcia. Choć swoją drogą, problemy skórne nasiliły się podczas używania tych kremów, a zmniejszyły po ich odstawieniu. Czy jest tutaj jakaś zależność? Możliwe, że to tylko zbieg okoliczności, ale ... Gdy w miarę upływu czasu stan mojej cery zaczął się normować, do kremów wrócić już nie mogłam. Dlaczego? Z pewnością znasz, umieszczony na opakowaniach kosmetyków, symbol otwartego słoiczka wraz z cyfrą. Informuje nas on o tym jak długo od otwarcia, dany kosmetyk jest zdatny do użytku. W obu przypadkach było to równe 6 miesięcy, tak też z przykrością umieściłam je w koszu na śmieci. Lecz nie mówię im NIE. Sądzę, że wrócę do nich, lecz nie prędko. Mam swoje obawy, a nie chciałabym znowu wyglądać jak nastolatka w punkcie kulminacyjnym swojego dojrzewania, czyli z tymi wszystkimi intruzami na mojej twarzy. Jeśli chodzi o krem pod oczy to przyznaję bez bicia, że to produkt, którego nie wykorzystałam z własnej winy. Korzystałam lecz nie regularnie, od niechcenia z jednego powodu - zapach. Czytałam, że produkty naturalne, i tej marki, posiadają zapachy, do których trzeba się przyzwyczaić. Lecz to nie moja bajka. Ja uwielbiam, gdy kremy nakładane na twarz (i nie tylko) są przyjemne dla każdego mojego zmysłu. I tak sobie używałam i nie używałam aż otwarty słoiczek na opakowaniu poinformował, że czas się rozstać pomimo opróżnionej jedynie połowy opakowania. 
Poniżej prezentuje krem, który w sumie nie został nawet otwarty. Nie znam tej mark. Produkt był dołączony do jednej z edycji BeGlossy - kompletnie nie dopasowany do moich potrzeb. Krem dla alergików na nikiel. Próbowałam odsprzedać i nawet oddać - jak widać bez skutku. Przyszedł z bardzo krótką datą przydatności do użytku. więc chcąc nie chcąc również trafił do śmietnika. 
Krem do depilacji, czyli kompletna porażka jeśli chodzi o tego typu produkty. Opisywałam Wam go w osobnym poście, do którego Was zachęcam > TUTAJ Jeśli posiadasz ciemny i gruby zarost na prawie każdej części ciała, niestety ale musisz liczyć się z dużym rozczarowaniem co do jego działania. Ten produkt pozostawił wiele do życzenia i tyle. Czym przykuł moją uwagę? Zachęcona napisem na opakowaniu, sięgnęłam po niego bez wahanie. Producent zapewniał nas o tym, że:

„Depilacja skóry wrażliwej, szczególnie wskazana do depilacji miejsc, np. pach i okolic bikini. Działanie:
·         Szybko i skutecznie usuwa owłosienie,
·         Pozostawia skórę doskonale gładką,
·         Zmiękcza oraz aktywnie nawilża naskórek,
·         Likwiduje uczucie szorstkości skóry,
·         Działa kojąco, szczególnie w miejscach skłonnych do podrażnień”

    Warto dodać, że opinie w sieci miał również pozytywne. Niestety u mnie spotkał się z brakiem aprobaty. Pozostałam przy tradycyjnym goleniu nóg, używając dalej maszynki oraz pianki w żelu ;) 
Są to kosmetyczne nietrafienia jeśli chodzi o ubiegły rok i o moje potrzeby skórne. Jak i pewną niewiedzę, związaną z tym co mi nie służy a co jest dobre. Jestem ciekawa czy Wam  zdarzyło się wyciągnąć dłoń po kosmetyk(i), który u was kompletnie się nie sprawdził. Lub po produkt, który zrobił z Waszą cerą kompletną masakrę. Posiadaliście taki kosmetyk do którego niechętnie wracacie nawet pamięcią?
Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz komentarzu pod tym postem :)

instagram @karellauk

Copyright © Karella