Wieczorna pielęgnacja twarzy || Jak dbam o cerę?

Na przestrzeni dwóch lat, wiele się zmieniło w pielęgnacji mojej twarzy. Kiedyś myślałam, że płyn micelarny jest w stanie zastąpić mi wszystkie inne kosmetyki. A krem na noc powinien być bardzo tłusty. Nic bardziej mylnego! Gdy jakieś dwa lata temu założyłam konto na Instagramie, gdzie zagłębiałam swoją wiedzę odnośnie pielęgnacji twarzy, uświadomiłam sobie w jakim dużym błędzie żyje i ile złego wyrządzam swojej skórze na twarzy. Uważałam, że toniki, żele do mycia twarzy, mgiełki czy serum to są zbędne produkty, które tylko zagracają łazienkową półkę.

W lipcu 2018 roku zgłosiłam się do kampanii kosmetycznej jednej z marek. Moje zgłoszenie zostało rozpatrzone pozytywnie i mogłam podjąć z nimi współpracę w określonym czasie. Wiadomo, aby cała akcja z marką przebiegała prawidłowo, dostosowałam się do ich zaleceń. Poza kosmetykami do twarzy, otrzymałyśmy plan pielęgnacji oraz dostęp do konsultacji. I chyba tutaj w tym momencie nastąpił przełom. 

Zaakceptowałam cały ten plan, który rozbudowany był na kilka etapów i całkowicie zmienił mój punkt widzenia. Dzięki odpowiedniej pielęgnacji, pozwalamy naszej skórze czerpać to co najlepsze z substancji odżywczych zawartych w poszczególnych kosmetykach. Co z kolei wpływa na wygląd naszej cery. Wieczorna pielęgnacja jest bardziej wymagająca niż ta poranna i przede wszystkim podczas niej potrzebujemy więcej kosmetyków do jej wykonania. 

Jakie wyróżniamy etapy w pielęgnacji wieczornej? 

Demakijaż - to pierwszy krok jakiego się podejmuję wchodząc wieczorem do łazienki. Kiedyś używałam płynu micelarnego. Nasączałam dwa waciki i przykładałam je na kilka minut do oczu, tak by produkt (maskara) mógł spokojnie się rozpuścić. Po czym brałam dwa kolejne waciki i pocierając nimi twarz zmywałam swój dzienny makijaż. Obecnie w mojej toaletce nie ma płynu micelarnego. Zamieniłam go na mleczko do oczyszczania i demakijażu. Jest to pierwszy tego typu produkt, który testuję i przyznaję, że bardzo przypadła mi do gustu opcja demakijażu bez użycia wacików. W tym momencie w moim posiadaniu jest Śmietanka do oczyszczania i demakijażu marki Bielenda. Wyciskam dwie pompki produktu na zwilżoną dłoń i okrężnymi ruchami myję swoją twarz w raz z okolicą oczu i ust. Spłukuję bieżącą, letnią wodą. Swoją drogą muszę Wam powiedzieć, że ten produkt marki Bielenda jest na prawdę dobry! Z łatwością radzi sobie z makijażem, bez większego problemu zmywa nawet maskarę. Nie podrażnia ani też nie wysusza mojej skóry. Nie powoduje szczypania oczu i bez większych zmartwień przemywam tą śmietanką swoje oczy. Następnie przechodzę do kolejnego etapu.
Oczyszczanie - warto zastanowić się nad sensem tego etapu. Produkt, po który sięgniemy powinien mieć na celu usunięcie resztek makijażu oraz zanieczyszczeń, które zgromadziły się na naszej twarzy w ciągu dnia. Mimo tego celem mycia skóry twarzy jest usunięcie nadmiaru sebum, potu oraz martwego naskórka dzięki czemu nasze pory zostaną odetkane i nie będą doprowadzać do gromadzenia się w nich zanieczyszczeń. To po jakie kosmetyki sięgniemy zależy wyłącznie od naszych upodobań. Mogą to być żele, pianki, proszki lub emulsje. W moim przypadku z pomocą przychodzi mi Normalizujący żel do mycia twarzy marki Tołpa. Również jest to preparat, który w niewielkiej ilości nanoszę na zwilżoną dłoń a następnie kolistymi ruchami myję twarz, szyję i dekolt. Omijając okolice oczu by ich nie podrażnić. Żel ten dokładnie czyści moją twarz z pozostałości makijażu oraz kurzu czy innych zanieczyszczeń zgromadzonych na mojej buzi w ciągu dnia. Pozostawiając moją skórę dokładnie oczyszczoną, dzięki czemu jest ona przygotowana do przyjęcia cennych składników z pozostałych kroków pielęgnacyjnych.
Tonizacja - to bardzo ważny krok! Pamiętaj, że zdrowa cera to właściwe pH skóry, które zmienia się przy każdym kontakcie skóry z wodą. Aby wyrównać je warto sięgać po toniki, hydrolaty czy wody różane - wszystko w zależności od typu cery czy własnych upodobań. Na blogu jest szerszy wpis dotyczący tonizacji skóry, w którym niegdyś napisałam
(...)tonik poza przywróceniem prawidłowego poziomu PH skóry, pełni funkcję znakomitego odświeżenia, ukojenia i oczyszczenia skóry po nocy. Tonizacja jest równie ważna, ponieważ pomaga usunąć resztki ewentualnych zanieczyszczeń oraz regeneruje barierę ochronną skóry. Ponadto przygotowuje cerę do dalszej pielęgnacji i ułatwia wchłonięcie substancji nawilżających w kolejnych krokach naszej pielęgnacji.
Herbal Care Tonik Nawilżający do Twarzy Kwiat Migdałowca produkt, który bardzo lubię. Przeznaczony jest do każdego rodzaju skóry. Odświeża i nawilża oraz przywraca skórze odpowiedni poziom pH. Ponad to redukuje oznaki przesuszenia naskórka. Mój stoi w lodówce przez cały czas idealnie koi, gdy jest schłodzony.
Odżywienie - podczas tego etapie skupiam się tak jakby na dwóch partiach swojej twarzy. Jedną jest okolica oczu, natomiast drugą pozostała część.

Okolica oczu - wybieram kremy przeznaczone do jej pielęgnacji i takie, które mają za zadanie spłycić zmarszczki mimiczne i nawilżyć delikatną skórę pod oczami. Kosmetyk aplikuję przy pomocy opuszka palca, delikatnie wklepując go. Pamiętaj, że skóra w tym obszarze jest cieńsza, delikatniejsza i słabiej ukrwiona, dlatego też wymaga lżejszego kremu niż pozostała część skóry na twarzy.
Krem do twarzy – tutaj przeważnie wybieram tłuste i mocno skoncentrowane kremy, które dogłębnie przenikną do wewnątrz skóry tak by zapewnić jej optymalne nawilżenie. Choć bywają dni, że użyję kremu z lekką formułą. Pamiętaj, że dobór takiego kremu zależny jest od naszego typu cery i rodzaju skóry. Ty sama wiesz co dla Ciebie jest dobre i na jaki produkt powinnaś postawić. Na obecną chwilę nie stosuje żadnego serum do twarzy w formie oleju, choć przygotowuję się do jego kupna i na razie sprawdzam niektóre dostępne mini próbki by wybrać ten odpowiedni.

Przez ostatnie dwa lata nauczyłam się słuchać swojego ciała i wyłapywać potrzeby własnej cery. Bywa, że moja skóra na twarzy nie wygląda zbyt idealnie, ale są to bardzo rzadkie przypadki. Wiadomo, że na jej wygląd wpływ ma również dieta! I przyznaję bez bicia, gdy tylko najem się chipsów, które są moją słabością, moja cera zaraz komunikuje o tym całemu światu. Do teraz biję się z wyrzutami sumienia, że tak późno zabrałam się za właściwą pielęgnację twarzy. Wiem już, że sam płyn micelarny nie jest w stanie zapewnić mi odpowiedniego oczyszczenia i nie przygotuje mojej skóry na przyjęcie wartości odżywczych z kremów, które nakładam na swoją twarz wieczorem. Wręcz odwrotnie, takie postępowanie miało odwrotny cel od zamierzonego. W tym przypadku, zasada im mniej tym lepiej nie jest absurdem. No cóż, tylko krowa nie zmienia zdania, a że ja krową nie jestem to zdanie zmieniłam 😊 Postawiłam na półce w toalecie o wiele więcej buteleczek, ponieważ - postawiłam na zdrową i piękną cerę! 

Warto wspomnieć o dodatkowej pielęgnacji twarzy podczas wieczornych manewrów w łazience. Są to peelingi i maski, których też używam. Sądzę jednak, że to będzie idealny temat na kolejny post, w którym przedstawię Ci moich dwóch sprzymierzeńców w trosce o piękno mej cery 😊


Leczo z pieczonymi ziemniaczkami

Jednogarnkowe dania, czy też dania przygotowywane w jednej patelni są tymi, które należą do moich ulubionych. Samo leczo wywodzi się z kuchni węgierskiej i jest to bardzo prosta potrawa z połączonych ze sobą kilku składników. W mojej wersji występuje smażona na smalcu kiełbasa, do której stopniowo dokładam poszczególne warzywa. Ważna informacja – nie duszę tej potrawy! Wszystkie składniki podsmażam w kilkuminutowych odstępach. Więcej na ten temat dowiesz się z przepisu, który dzisiaj dla Ciebie przygotowałam.
Potrzebne będą Ci:
4 kiełbasy,
2 papryki (żółta i czerwona),
5 pieczarek,
1 cebula,
2 ząbki czosnku,
1 i ½ cukinii,
4 ziemniaki,

Przyprawy jakich użyłam do tego dania:
Sól, pieprz mielony
Słodka czerwona papryka,
Smalec, olej,
Przyprawa do ziemniaków i frytek

Przygotowanie:
Dziś podzieliłam przygotowanie posiłku na dwa etapy, zważywszy na fakt, iż to ziemniaczki będą potrzebowały więcej czasu na dojście w piekarniku. Tak też nimi zajęłam się na początek. Obrane i umyte ziemniaki pokroiłam w kawałki – kostkę większą niż ziemniaki krojone do zupy. Dodałam dwie łyżki oleju i posypałam całość przyprawą do ziemniaków i frytek firmy Prymat (uwaga to nie jest sponsorowane, większość moich przypraw w domu jest z tej firmy)

Blachę z piekarnika wyłożyłam papierem do pieczenia. Moje przyprawione ziemniaczki przełożyłam na tę blachę i wstawiłam do nagrzanego piekarnika 200stopni na około 35 minut. Podczas przyprawiania ziemniaków na dnie oddzieliła się woda i olej, wszystko to wylałam również na blachę. 10 minut przed końcem pieczenia, upewniam się czy ziemniaki są już miękkie. Posypuje je solą i pozostawiam jeszcze w piekarniku podkręcając jego moc do maximum – dzięki temu nabiorą chrupkości.


Etap drugi to przygotowanie dania głównego – leczo w akcji.

Kiełbasę pokroiłam w pół a następnie w pół księżyce. Wrzuciłam na rozgrzaną patelnie, na której roztopiłam odrobinę smalcu. Pod koniec smażenia wcisnęłam dwa ząbki czosnku na około 3 minuty, tak by ten się zarumienił. Żółtą i czerwoną paprykę wraz z cebulą pokroiłam w dużą kostkę i dorzuciłam na patelnię by wszystko razem podsmażyć przez co najmniej 10 minut. W między czasie przygotowałam cukinię i pieczarki, które zostały pokrojone również na większą kostkę i dołożyłam na patelnię. Wszystkie składniki połączyłam ze sobą przyprawiając solą, pieprzem i mieloną słodką papryką. Smażyłam jeszcze przez 15 minut na średniej mocy grzania kuchenki. Przez cały ten czas moja patelnia była bez przykrywki – nie chciałam dusić swojej potrawy.

Ziemniaki w piekarniku były gotowe w tym samym czasie co leczo. Całość przygotowania tego dania zajęła mi około 40 minut.


Oczywiście leczo te możesz podać z pieczywem chrupkim lub bez niczego, wszystko zależy od Twoich upodobań. Smacznego! 😊

Szybka i tania metamorfoza kominka

Mieszkanie, w którym przyszło założyć Nam swoje gniazdo na angielskiej ziemi, w salonie posiada kominek. Kolorystyka tego przedmiotu nie spodobała mi się od samego początku i w sumie żałuję, że nie wzięłam się za jego przemianę, kiedy nasz flat był remontowany i przygotowywany pod przeprowadzkę. Może wtedy zorientowałabym się, że jest on łatwy do demontażu i po prostu wywaliłabym go na śmietnik, zyskując miejsce na wymarzoną kanapę. Ktoś z was pewnie pomyśli sobie - to czemu nie zrobisz tego teraz? Cóż w salonie, jak i w całym mieszkaniu, mamy carpety (dywany). Pod kominkiem brakuje tego elementu. Dokupowanie i docinanie w miejsce dziury dywanu, malowanie kawałka ściany na którym wisi kominek to dodatkowe koszty i przede wszystkim czas i wysiłek. Bo przecież musiałabym cały pokój malować :P Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. I do jego obecności zdążyłam się już przyzwyczaić. Jedyne co mi w nim przeszkadzało to ciemny kolor nie pasujący do reszty przedmiotów w salonie. Zabierałam się za jego przemalowanie zbyt długo. Ale w końcu nastał weekend, gdzie powiedziałam sobie, że musze koniecznie to zrobić. Bo jak nie dziś to, kiedy? :>
Do całej metamorfozy potrzebowałam

Farbę, wałek, korytko, papier ścierny, szpachlę do drewna, troszkę czasu, cierpliwości oraz małej pomocy sąsiadki.

Kominek przykręcony jest do ściany na 4 śruby, które przy pomocy wkrętarki szybko odkręciłam. Drewnianą część przetarłam papierem ściernym a małe ubytki w blacie potraktowałam szpachlą do drewna. Gdy ta wyschła wyrównałam powierzchnię średniej gradacji papierem ściernym. Oczyściłam z kurzu kominek i zabrałam się za jego malowanie. Pokryłam go 3 warstwami farby. Poczekałam aż wyschnie i poprosiłam Starego o pomoc w jego zamontowaniu. 

Wcześniej nie mieliśmy podłączonego go do prądu, tak też tym razem postanowiliśmy, że dam mu nowe życie w całości. Poza zmianą koloru Nasz kominek będzie rozświetlał Nam długie wieczory spędzane w salonie. Przyznaję, że całość wygląda uroczo. Z efektu końcowego jestem bardzo zadowolona. Taka mała zmiana, a w salonie zrobiło się jaśniej i czyściej. Aż chętniej patrzę w stronę, gdzie kominek wisi.

Angielskie budownictwo ma to do siebie, że w każdym domu czy flacie możemy spotkać kominki. Oczywiście nie wiem, jak jest w tych które budowane są obecnie, ale z pewnością stare domy czy mieszkania posiadają taki gadżet w salonie. Czy jest to rzecz zbędna czy potrzebna o tym rozwodzić się nie będę. Ale przyznać muszę, że jakiś urok w sobie te kominki posiadają. 

PS. Mieszkanie nie jest jeszcze Naszą własnością, ale gdy tylko zdecydujemy się na jego wykup to z pewnością, zrobimy, jak i przyda się temu miejscu gruntowny remont - taki od podstaw. 

Na dole moja córka prezentuje Wam jak kominek wyglądał do dnia dzisiejszego - Daj znać w komentarzu co myślisz o tej metamorfozie wykonanej bardzo niskim kosztem :)


Filet rybny w sosie grzybowym

Nigdy nie sądziłam, że takie połączenie jak ryba i grzyby zda egzamin. Jakże bardziej mylnego podejścia nie mogłam mieć :) Całkiem z przypadku, jak większość moich kulinarnych dań, powstał ten obiad w któreś popołudnie. Sprzątając w kuchennej szafce, takiej typowo spożywczej, natknęłam się na grzyby z polskich zbiorów mojej mamy, a że rybę miałam już wyciągniętą i gotową do obróbki, to sobie pomyślałam czemu nie!
Potrzebne składniki:
25g suszonych grzybów
2 filety ryby (w moim przypadku Basa z Lidla)
2 ząbki czosnku
1 cebula
150ml śmietany 30%
2 torebki ryżu
buraczki (gotowane buraki z Lidla)
Przyprawy:
sól, pieprz, koper suszony, ziele angielskie mielone,
gałka muszkatołowa, czosnek granulowany,
słodka papryka w proszku, czosnek w płatach, kurkuma

Przygotowanie
Pierwsze co musisz zrobić to sparzyć suszone grzyby. Ja wsypałam swoje do miski i zalałam wrzątkiem wody, przykryłam talerzykiem i zostawiłam na około 3 godziny. Rybę kroje w niewielkie kwadraty, przyprawiam pieprzem i solą oraz skrapiam odrobiną soku z cytryny. Tak przygotowaną rybę odstawiam również na około 3 godziny. Gdy moje grzyby są już gotowe odcedzam je za pomocą durszlaka. Cebulę kroję w niewielką kostkę i podsmażam na łyżeczce masła. Dodaję drobno pokrojone grzyby, wciskam dwa ząbki czosnku, przyprawiam solą, pieprzem i słodką czerwoną papryką. Podsmażam wszystko kilka minut. W między czasie gotuję ryż. Do wody dodaję odrobinę soli i łyżeczkę kurkumy, dzięki temu produkt zmieni swój kolor na intensywnie żółty - co możesz zobaczyć na zdjęci.
Wracamy teraz do produktów na patelni, zmniejszam moc grzania na minimum i do gotowych grzybów z cebulką wlewam śmietanką 30%. Przyprawiam solą, pieprzem, odrobiną ziela angielskiego oraz gałką muszkatołową. Do tak przygotowanej bazy sosu kładę na wierzch moją rybę. Dorzucam pięć płatków suszonego czosnku i pozostawiam pod przykryciem około 10 minut. Gdy upewniam się, że moja ryba jest już gotowa, posypuję wszystko koperkiem suszonym (pół łyżeczki) Możesz dodać świeży koper drobno posiekany, smak będzie bardziej wyrazisty. Ja takiego w danym momencie nie posiadałam więc i poratowałam się koprem suszonym. Szczypta granulowanego czosnku i prawie gotowe. A kiedy będzie gotowe? Gdy śmietanka się zredukuje i sos nabierze gęściejszej konsystencji. 

Buraczki gotowane z Lidla - w opakowaniu jest około 4/5 sztuk Miksuję je w blenderze z odrobiną pieprzu i soli dodając pól łyżki octu. Tak przygotowane są wspaniałym dodatkiem do wielu dań. Swoją drogą wykorzystuje je również do barszczu, który bardzo lubimy. 

I dziś to by było na tyle Kochani, do następnego :) <3

L’Oréal True Match || Czy to podkład idealny?

W swoim życiu przerobiłam naprawdę wiele podkładów do twarzy. Ciągle poszukiwałam takiego, który spełni wszystkie moje oczekiwania. A przede wszystkim takiego, który będzie pasował kolorystycznie do mojej cery. Już nawet nie pamiętam jak dokładnie L’Oréal True Match znalazł się w moim posiadaniu i co skłoniło mnie do jego zakupu, ale tak jakby to nie jest istotne. Ważniejszy jest fakt, że ten gagatek już pod koniec zeszłego roku trafił w moje ręce. Ale oczywiście nie byłabym sobą, gdybym od razu dobrze dobrała odcień. Kupiłam go w jednej z angielskich drogerii stacjonarnie. Wybrałam odcień o nazwie Rose Ivory 1.C, który w sztucznym świetle pomieszczenia wydawał mi się idealny do mojego typu. Niestety tak nie było! Zaraz po jego aplikacji okazał się za ciemny na dzień dobry a do tego oksydował dość mocno robiąc z mojej twarzy pomarańczową plamę. Wiadomym było, że nie skorzystam z tego podkładu więcej tak tez wybrałam się na polowania raz jeszcze. Uparłam się na True Mutch - musiałam znaleźć właściwy odcień. Tym razem zdałam się na swój instynkt i bez większego biadolenia postanowiłam kupić Porcelaine 0.5N Czy to był odpowiedni wybór?
L’Oréal True Match Porcelaine 0.5C to podkład, na który długo czekałam. Ostatnimi czasy moja cera nie sprawia mi większych problemów. Dawno zapomniałam o większych ilościach wyprysków, które kiedyś niemal co chwilę szpeciły moją twarz. Owszem od czasu do czasu zdarzy się jakaś nieestetyczna krostka, ale w gruncie rzeczy mogę śmiało stwierdzić, że jest ona w nienagannym stanie. Nie potrzebuję dużego krycia, bardziej skupiam się na ujednoliceniu kolorytu na swej twarzy. Niektóre obszary, takie jak czoło, nos lub broda są zaczerwienione i dla własnego komfortu psychicznego z rana używam podkładu. Przeważnie dwa naciśnięcia pompki wystarczają mi w zupełności by zakryć oraz wyrównać to i tamto.

Produkt zamknięty jest w szklanej buteleczce. Wydobywamy go za pomocą pompki, która pracuje znakomicie. Mam już trzecie opakowanie (nie wliczając w to tego nietrafionego) tego podkładu i przy każdym z nich nie miałam z nią problemów. Szklany, przeźroczysty pojemniczek pozwala na kontrolowanie ilości produktu w środku. True Match nie osadza się na ściankach, w całości spływa na dno opakowania co pozwala na wyciśnięcie z niego niemal każdej kropli. Ciekawym jest fakt, gdy zawsze dobijam do jego dna, pompka zaczyna mi to sygnalizować. Podczas aplikacji końcówki produktu naciskając pompkę ta w taki nienaturalny sposób odskakuje pod moim palcem, co świadczy, że czas zrobić zapas.
Czym kieruje się przy wyborze podkładu do twarzy? Przede wszystkim chodzi mi o wyrównanie kolorytu, rozświetlenie mej cery oraz uniknięcia efektu maski. L’Oréal True Match zapewnia mi wszystkie te trzy priorytety, przy czym nie wysusza mojej skóry. Odcień 0.5N jest dla mnie właściwy. 
Ważny jest też fakt, że nie oksyduje na mojej buzi. A jeśli chodzi o trwałość to chciałabym się tutaj troszeczkę zatrzymać. Generalnie używam tego podkładu codziennie. Często dotykam swojej twarzy, lekko się drapiąc po policzku czy też czole lub na szyi. Podpieram swoją brodę, dotykając w ten sposób palcami dłoni swojego policzka.  Po zerknięciu w lusterko podkład jest ciągle na swoim miejscu. Jedyny problem jaki z nim mam to skrzydełka nosa. Już po kilku godzinach od wyjścia z domu, lekkie dotknięcie dłonią tej okolicy zmazuje niemal do zera produkt w tym miejscu. I generalnie nie mogę tego faktu rozgryźć. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje akurat w tej okolicy twarz. Po całym dniu w pracy podkład w 99% znajduje się na swoim miejscy. Czoło, broda policzki wszystko jest w nienaruszonym stanie. Natomiast okolica nosa wygląda jakby nie była pomalowana. Czy ktoś mógłby mi to wytłumaczyć?
Wracając do pozytywnych stron L’Oréal True Mach muszę tutaj koniecznie podkreślić, że produkt ten nie waży się na twarzy oraz nie wchodzi w zmarszczki. Na co dzień noszę okulary i miewam problem z podkładem pod noskami. W przypadku True Match nie mam żadnego przykrego doświadczenia z ciasteczkowaniem się fluidu pod powierzchnią okularów, która dotyka bezpośrednio mojej skóry na twarzy. 

Długo szukałam idealnego podkładu, takiego który będzie współgrał z moim kolorytem. Jestem osobą o bardzo bladej karnacji. Część cery jest zaczerwieniona a najjaśniejsze podkłady większości marek są dla mnie za ciemne. Odcinają się na szyi, tworząc efekt maski lub wymalowania niczym klaun. Po wykorzystaniu 3 opakowań L’Oréal True Match mogę śmiało stwierdzić, że ideał jednak istnieje. Cudownie wtapia się w moją skórę na twarzy bez pudrowego efektu. Cera po jego nałożeniu jest promienna z satynowym wykończeniem. Różnorodność gamy kolorystycznej jaką oferuje nam producent śmiało pozwoli znaleźć coś dla każdej z nas. Jest to produkt, który nie zmienia swojego tonu, podczas jego noszenia. Pomimo tej jednej wady (wycierania się w okolicy skrzydełek nosa)  jestem w stanie sięgnąć po niego 4, 5 czy 6 raz. Już tak mam, gdy coś mi podpasuje nie szukam zamienników.


A czy Ty znalazłaś swój idealny podkład, który ewentualnie mogłabym wypróbować u siebie? Podziel się swoimi perełkami w komentarzu pod tym postem :)

Spaghetti bolognese || Szybki i łatwy przepis

Hallo, hallo czy są tutaj jacyś miłośnicy kuchni włoskiej? Mam dla Was dzisiaj danie łatwe i szybkie do ugotowania – spaghetti bolognese. Obiecuję, że z jego przygotowaniem nie będzie miał problemu nawet początkujący kucharz amator, władający nożem i widelcem w domowym zaciszu, a i każde dziecko skusi się na tak przyrządzony makaron. W takim razie bez zbędnego przeciągania zapraszam na dalszą część 😊

Potrzebne składniki:
400 gram mięsa mielonego
500 gram passata pomidorowa
cebula
2 ząbki czosnku
tarty ser mozzarella
sól i pieprz 
czerwona słodka papryka
pół łyżeczki cukru
suszone oregano
świeża bazylia lub opcjonalnie suszona
makaron spaghetti

Przygotowanie:
Cebulę kroję w większą kostkę i podsmażam na odrobinie masła, po kilku minutach podlewam lekko wodą, zmniejszam gaz i pozostawiam pod przykryciem by się poddusiła. Następnie dodaję mięso, które kilka godzin wcześniej przyprawiłam solą, pieprzem i czerwoną słodką papryką. Smażę do momentu aż mięso będzie gotowe. Następnie prażę je, by rozpadło się na drobne kawałeczki. To jest wyłącznie moje upodobanie, jestem zwolenniczką bardzo drobnego mięsa w tym sosie. Całość zalewam passatom pomidorową. Przyprawiam solą, pieprzem i papryką. Dodaję pół łyżeczki cukru by zredukować kwasowość passaty. Jeśli posiadasz świeżą bazylię możesz wrzucić kilka jej listków do środka. Wyłączam palnik po około 5 minutach, w tym czasie wciskam dwa ząbki czosnku do środka, dodaję około 1/4 łyżeczki suszonego oregano i pozostawiam pod przykryciem na następne 5 minut. 

Ugotowany makaron wykładam do miseczki, dodaję jeszcze ciepły sos i posypuję odrobiną sera mozzarella. Całość dekoruje listkami bazylii i możemy podawać. Daję gwarancję, że każde dziecko będzie zajadać się tak przygotowanym spaghetti bolognese ;)

Smacznego 😊

Kasza pęczak i kuskus w roli głównej || Zapiekanka

To nie jest tak, że nagle podczas kwarantanny odkryłam w sobie zamiłowanie do kulinarnych poczynań. Ten stan utrzymuje się u mnie dość długo. Ba! Nawet miałam swój epizod w szkole hotelarskiej z połączonym profilem gastronomicznym. A to muszę przyznać było dawno temu – w końcu na karku mam okrągłą trzydziestkę 😉 Jako że bloga mam długi czas a na Instagramie zaczęłam pokazywać swoje poczynania w kuchni pomyślałam sobie, czemu by nie połączyć tych dwóch? I tak oto powstała kategoria KITCHEN, gdzie zamieszczać będę swoje autorskie przepisy kulinarne. Nie przeciągając zbyt długo zapraszam na zapiekankę z kaszy – pęczak i kuskus.
Potrzebne składniki:

1 woreczek kaszy pęczak
1 woreczek kaszy kuskus
1 puszka czerwonej fasoli
2 cebule
2 ząbki czosnku
6 pieczarek
2 surowe jajka
Pół cukinii
Kilka suszonych pomidorów w zalewie
Około 200 gram szpinaku
Kawałek pora
Dwie garści tartego sera mozzarella

Generalnie większość proporcji jest przypadkowa. Staram się, aby w całości wykorzystać produkty z lodówki. Nie lubię marnować jedzenia. Dlatego też widzicie tutaj kawałek pora czy pół cukinii – wykorzystałam je wcześniej do innego dania.

Na rozgrzaną patelnię wrzucamy pokrojoną w kostkę cebulę i szpinak wraz z porem, który pocięłam na paseczki. Wszystko ładnie podsmażamy na odrobinie masła. Czosnek przeciskamy przez praskę i łączymy go z produktami na patelni.

Swoją drogą, zasłyszałam od jednej osoby, żeby nie stracić cennych składników z czosnku należy dodać go kilka minut przed końcem przygotowania potrawy, lecz nie wiem na ile jest to prawdą?  W moim przypadku używam go przeważnie na początku przyrządzania dania. 

Następnie dodajemy fasolę wraz z pokrojonymi w kostkę pieczarkami oraz cukinią. W międzyczasie gotujemy kasze. Gdy nasze warzywa są lekko podduszone łączymy całość najpierw z kaszą kuskus a następnie z kaszą pęczak. Przyprawiamy pieprzem i solą. Zdecydowałam się dodać do wszystkiego płatki suszonego czosnku, kilka dla uwydatnienia smaku. Ważne jest, aby nie udusić warzyw zbyt mocno, ponieważ całość spędzi kilka minut w piekarniku i wtedy zamiast dania może zrobić się niesmaczna i nieestetyczna papka warzywna.
Gdy połączymy wszystkie składniki na patelni przekładamy je do naczynia żaroodpornego. Zalewamy całość dwoma surowymi roztrzepanymi jajkami. Posypujemy tartym serem mozzarella i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Grzanie góra dół - 180stopni/20 minut. Całość posypałam świeżo posiekaną natką pietruszki
Propozycje podania są dwie. Aczkolwiek o pierwszej w przyszłości zapomnę, jeśli będę serwować tę zapiekankę dla Chłopa :D Bo wiecie, gdy w domu masz Niedźwiedzia to jarskim żarciem jego kubków smakowych nie uraczysz. Także, nauczona na błędzie dnia poprzedniego podsmażyłam pierś z kurczaka oprószoną przyprawą kebab – gyros i tak oto stałam się bohaterką we własnej kuchni a Chłop zachwalał danie w najlepsze 😊



Łatwość wykonania tego dania sam mnie zaskoczyła. Mam nadzieję, że przedstawiony przeze mnie przepis jest klarowny i zrozumiały. Koniecznie podziel się swoją wersja, jeśli zdecydujesz się na przygotowanie tej zapiekanki.


Burrito moja wersja – to pierwszy amatorski przepis na moim blogu, gdzie również Cię zapraszam

instagram @karellauk

Copyright © Karella