Tonik w sprayu | Odkrycie roku i tegorocznych wakacji

Uwierzcie mi lub nie, ale do lutego tego roku nie używałam takiego produktu, jakim jest TONIK. Najzwyczajniej w świecie uważałam, że płyn micelarny w zupełności wystarcza, aby zadbać o skórę na mojej twarzy. Kolejna buteleczka na szafce nocnej z produktem do twarzy wydawała mi się zbędna, a to nic bardziej mylnego! Człowiek uczy się całe życie i to święta racja. Gdy nie jesteśmy świadomi to i uważamy pewne rzeczy za zbędne tudzież niepotrzebne. Wypiera je z mózgu i udaje, że jest dobrze tak jak jest. Karolcia się troszkę oczytała i uświadomiła sobie, że pewne rzeczy są istotne w naszej pielęgnacji i warto o nich pamiętać. I tak też nauczyłam się regularnego stosowania toników do twarzy. Warto tutaj dodać, że tonik poza przywróceniem prawidłowego poziomu PH skóry, pełni funkcję znakomitego odświeżenia, ukojenia i oczyszczenia skóry po nocy. Tonizacja jest równie ważna, ponieważ pomaga usunąć resztki ewentualnych zanieczyszczeń oraz regeneruje barierę ochronną skóry. Ponadto przygotowuje cerę do dalszej pielęgnacji i ułatwia wchłonięcie substancji nawilżających w kolejnych krokach naszej pielęgnacji. Wszystko w zależności od tego, po jaki rodzaj toniku sięgniemy.

MOJE PIERWSZE SPOTKANIE Z TONIKIEM 

Człowiek uczy się całe życie i nie ma, co temu zaprzeczać. Pierwsze spotkanie z tym produktem okazało się tak zwanym falstartem i skończyło po tygodniu użytkowania. Ale o tym szykuję inny wpis. Świadome używanie toniku w swojej pielęgnacji rozpoczęło się, jak już wspomniałam, w lutym tego roku. Wtedy to, po nieudanej próbie, sięgnęłam po wodę różaną od Avon. Aplikowałam ją na twarz przy użyciu wacika. Choć mogłam po prostu wylać odrobinę na dłoń i wklepać bezpośrednio w twarz. Uważam, że ta woda różana zasługuję na odrobinę uwagi wszystkich osób, których skóra skłonna jest do podrażnień. Delikatnie odświeża i nawilża. Bardzo fajnie "zbierała" nadmiar sebum, które moja cera wyprodukowała przez noc, sprawiając tym samym, że czułam lekkość po jej użyciu każdego ranka. Nie wywołała podrażnień w okolicy oczu, ani też nie uczuliła mnie.


Różany tonik do twarzy od Evree skradł moje serce od pierwszej aplikacji. To pierwszy tego typu produkt w moich zapasach, ale z pewnością nie ostatni. Do teraz zastanawiam się jak mogłam żyć tyle czasu bez toniku z atomizerem/w sprayu. To super sprawa i rozwiązanie. Produkt szybko przynosi ukojenie i odświeżenie. W mgnieniu oka się wchłania, lecz pozostawia na twarzy delikatną lepką warstwę, która w gruncie rzeczy nie koliduje w nałożeniu kolejnych produktów na naszą skórę. W moim przypadku jest to krem do twarzy na dzień lub na noc. Ten toniki to mój must have ostatnich dni. Używam w poranne jak i nocnej pielęgnacji. Ale również stosuję go w ciągu dnia dla odświeżenia i komfortu w te upalne dni. Kilka razy użyłam na makijaż i również byłam zadowolona. Gdy słońce za mocno opaliło mój dekolt ten tonik był zbawieniem dla spieczonej czerwonej skóry. Szczerze polecam Wam ten produkt, a jak już mogliście przeczytać we wcześniejszym wpisie nie tylko ja jestem do tego zdolna. Odsyłam Was do wpisu PRODUKTY PODBIERA MI MÓJ FACET
Kolejnym produktem, który zamknięty jest w butelce z atomizerem i skradł moje serce w te wakacje to Oliwkowa woda tonizująca marki Ziaja. Jest to delikatna mgiełka zawierająca esencję z liści zielonej oliwki wraz z witaminą C. Uważam, że nadaje się do każdego typu cery. Korzystamy z niej wraz z moim partnerem podczas treningów siłowych. Odświeżenie po jej użyciu jest na wysokim poziomie, lecz stosunkowo nie długo. Jestem właścicielką bardzo wrażliwej okolicy oczu i niejeden płyn micelarny sprawiał, że oczy po jego użyciu mnie piekły. Jeśli chodzi o tę wodę to szczerze przyznaję, że nie podrażnia ani też nie wywołuje reakcji alergicznych w żadnym stopniu. (Dotyczy to wszystkich tutaj opisanych produktów) Ma bardzo przyjemny zapach, który z kolei towarzyszy nam dłużej niż wspomniane uczucie odświeżenia. Jeśli chodzi o atomizer i zamknięcie to zgubiłam gdzieś nakrętkę, ale mimo to produkt pozostaje szczelnie zamknięty i nie wylewa się. A z tego, co wiecie noszony jest w plecaku i rzadko, kiedy stoi spokojnie w pionie i czeka na użycie. Po naciśnięciu faktycznie wydobywa się doza lekkiej mgiełki.

Tonik z kwasem hialuronowym „Jagody acai” marki Ziaja jest niestety produktem, który stosuję na chwilę obecną najmniej (tudzież najkrócej), Lecz krótko mogę się o nim wypowiedzieć. Otóż, jak możecie zauważyć produkt zamknięty jest w przeźroczystej buteleczce, koloru niebieskiego. Atomizer jest bardzo wygodny, nie psuje się i nie zacina. Zapach toniku jest dość intensywny i długo nam towarzyszy.

Kiedy popsikamy twarz tym produktem i przetrzemy wacikiem możemy zauważyć, że na waciku są ślady sugerujące, iż tonik oczyszcza naszą skórę. Pozostawia na twarzy lepką warstwę, która na szczęście szybko znika. Czasami stosuję ten produkt z wacikiem a czasami po prostu pryskam i zostawiam do wchłonięcia. Generalnie jestem zadowolona z niego.

JAKIE WIDZĘ KORZYŚCI Z UŻYWANIA TONIKU I DLACZEGO SIĘGNĘŁAM PO TAKI PRODUKT?

Stali czytelnicy i obserwatorzy mojego konta na Instagramie wiedzą, że borykam się z problemami hormonalnymi, co swoje odzwierciedlenie ma w stanie mojej cery. Jako nastolatka nie spotkałam się z tyloma nieprzyjemnymi oznakami dojrzewania, co przez ostatnie parę miesięcy. Nie chcę tutaj się przechwalać, ale spotykałam na swojej drodze osoby, które pytały mnie, co robię, że moja cera jest taka nieskazitelna. Gładka i promienna. Mało tego nawet w ciąży nie miałam takich problemów. Bardzo chciałabym, aby tak było i obecnie. Zaczęłam bardziej przyglądać się swojej codziennej pielęgnacji i tak oto wpadłam na wiele artykułów, w których za każdym razem pisali o zbawiennej mocy tonizacji. Musiałam przekonać się na własnej skórze czy rzeczywiście tak jest. I nie żałuję. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby zabraknąć w mojej pielęgnacji tego produktu. Moja twarz stała się bardziej promienna i co najważniejsze wyciszona. Wcześniej miałam problem z czerwonymi plackami na policzkach. Odkąd stosuje je w pielęgnacji problem znacznie się zmniejszył a nawet mogę powiedzieć, że całkowicie zniwelował. Koloryt skóry jest wyrównany. Oczywiście nie zadziało się to w jeden dzień. Potrzebowałam kilku solidnych tygodni używania toniku by poprawił się stan mojej cery. Na skroniach z prędkością światła wyskakiwały mi niechciani goście, odkąd tonizuję twarz ten problem zdecydowanie zminimalizował się. Już nie są to kolonie wielu ropnych krostek, to pojedyncze przypadki nasilające się w okresie menstruacji lub poprzedzając ją na kilka dni wcześniej.
Swoje już przejęczałam, choć czasem mam dni, że płakać mi się chce, gdy widzę to i owo na mojej buzi. Mimo to staram się być optymistyczna i wierzyć, że ów stan jest przejściowy. Ważna jest cierpliwość i systematyczność. Dzięki tym dwóm cechą nabrałam jeszcze większego dystansu do swojej osoby i choroby jaką jest Hashimoto.

W tym miejscu chciałabym poprosić Cię o polecenie sprawdzonego i dobrego toniku do buzi, który miałaś okazję używać :) I jestem oczywiście bardzo ciekawa jak jest u Was z tonizacją twarzy, używacie toniku w swojej pielęgnacji cery czy raczej unikacie tego etapu?



3 produkty kosmetyczne, które podbiera mi facet!

Tak! Dobrze widzicie w tytule. Dziś przychodzę do Was z trzema kosmetykami, które bez precedensów podbiera mi mój facet i coś czuję, że muszę zamawiać je w znacznie większych ilościach :D Bo kto powiedział, że damskie musi być jedynie do użytku dla kobiet, a męskie dla mężczyzn? Ja na przykład używam męskiej pianki w żelu do golenia nóg i jest to produkt, który towarzyszy mi już długie lata. Według mnie jest najlepszy w tym temacie, jeśli chodzi o moją osobę. Ale do rzeczy! Posiadam pewne produkty, które przypadły do gustu mojemu partnerowi  i po które chętnie sięga. Zaczęło się od tego, że chyba sama przyzwyczaiłam go do pewnej dobroci... Hmmm, bo, który mężczyzna nie lubi, gdy jego partnerka porządnie wyszoruje mu plecy? No, który!? Otóż, zwykłe szorowanie pleców przerodziło się w peelingowanie! I uwierzcie mi, On to lubi i sam domaga się bym przyszła do łazienki i mu porządny peeling zafundowała na partie pleców i ramion. Wszystko za sprawą pięknie pachnącego produkty od OrganicShop. Tak, ten malinowo-cukrowy peeling do ciała, jak się okazuje jest nie tylko moim fenomenem w pielęgnacji ciała ;) Obydwoje lubimy go za to, że można samemu dozować jakość ścierania. Im mniej wody podczas tego procesu tym drobinki zawarte w produkcie mocniej ścierają martwy naskórek. Jeśli jednak preferujesz delikatniejsze ścieranie wystarczy dodać więcej wody na powierzchnię ciała. Jak już wspomniałam zapach tego peelingu jest obłędny. To, co mnie urzekło to fakt, że jest on bardzo gęsty i ma super opakowanie. Nie jest to tuba a pojemnik z wieczkiem. Odkręcam i sama wyciągam ilość, która jest mi w danym momencie potrzebna. Tak też plus za taką formę opakowanie. Wyczuwalny efekt wygładzenia i nawilżenia. Jest on wydajny i wystarcza na długo, lecz jak dzielisz go z facetem, co ma plecy jak lotnisko to bądź rad, że skończy się znacznie szybciej niż przypuszczasz ;) 
Kolejnym produktem (a raczej produktami), który w tym sezonie letnim przypadł mi do gustu to tonki w sprayu. Już Wam wspominałam, że to moje pierwsze spotkanie z taką formą toników, lecz nie ostatnie. To miłość na długie lata. I znów, jak się okazuje, nie tylko mi przypadły do gustu. Ostatnio w Polsce kupiłam trzy sztuki. Postawiłam na takie marki jak Evree i Ziaja. Różany tonik, antyoksydacja jagody acai oraz oliwkowa woda tonizująca z witaminą C. Oczywiście ten ostatni jest używany zarówno przeze mnie, jak i mojego partnera. Obydwoje stosujemy go podczas treningów by odświeżyć swoją twarz między ćwiczeniami. De facto, ten tonik nie jest wyciągany z jego plecaka i kursuje z nim również do pracy. Czy tam go używa? Myślę, że w te gorące dni, jakie nam przyszło ostatnio przeżywać, występuje duże prawdopodobieństwo, że i tam sięga po niego. Gdy spryskuję swoją twarz różanym tonikiem od Evree nie protestuje, jeśli chcę i jemu spryskać twarz. Generalnie polubił się z tymi kosmetykami 
Ostatnim produktem, po który zdarza mu się sięgnąć to krem do rąk. Jak na faceta przystało, nie robi tego codziennie i nagminnie. Bywają po postu dni, gdy sam stwierdza, że skóra na jego dłoniach jest bardzo mocno przesuszona i potrzebuje wsparcia. Krem od Tołpa przypadł mu do gustu najbardziej z tych wszystkich, jakie miałam w swoich zapasach. Mam nadzieję, że dostanę go jeszcze w jakimś sklepie, bo te 30ml produktu to stanowczo za mało jak na naszą dwójkę. Niestety na stronie producenta nie jest dostępny. Jeśli traficie na niego w swoich drogeriach, dajcie mi proszę znać. Chętnie go od was odkupię i pokryję koszty przesyłki ;)

PODBIERANIE KOSMETYKÓW ALBO I CAŁKOWITE PRZEJĘCIE PRODUKTU PRZEZ MOJEGO FACETA!

Tak! Jest coś jeszcze, o czym swoim obserwatorom na Instargamie już mówiłam. Jeden produkt, który zakupiłam tak właściwie sobie, w całości został przejęty przez Niego.  On użył go pierwszy, ja byłam następna. Jemu się spodobało. Mi nie. Chodzi o peeling do skóry głowy marki Biovax. Nigdy w życiu nie stosowałam takich kosmetyków w pielęgnacji. Kiedyś myślałam, że wystarczy umyć włosy i skórę głowy szamponem, aby było okej. Dziś już wiem, że peelingi skóry głowy są równie ważne jak te wykonywane na twarzy czy ciele. Tak też z większą świadomością postanowiłam zafundować (jak wtedy myślałam) peeling sobie. W rzeczywistości wyszło inaczej. Ciekawa jego działania wpadłam do łazienki, gdy chłop zażywał relaksującej kąpieli i niemal od razu wykonałam na jego głowie czynności oczyszczające przy użyciu wspomnianego produktu. (Jak dobrze, że nie protestował) Wmasowałam jak cesarzowi, po czym spłukałam i kazałam umyć włosie szamponem. Gdy osuszył swoją głowę ręcznikiem od razu można było wyczuć pod palcami zmianę w strukturze włosa (czy to odpowiednie określenie?) Chodzi o to, że mój partner z natury ma sztywny i twardy włos. Po użyciu tego peelingu jego włosy na głowie były bardzo miękkie i lekkie. Co i mnie, i jego bardzo usatysfakcjonowało. Ten stan utrzymywał się przez kolejne dni, mimo używania jedynie szamponu. I tak oto raz w tygodniu Małż dokonuje czynności oczyszczających skórę głowy przy pomocy peelingu. Żeby nie było, robi to sam. Jakiś zdjęć typu wcześniej i dziś  nie posiadamy. Ale jak facet mówi "God shit" to znaczy, że produkt zasługuje na uznanie :D Swoją drogą ja oczywiście w głębi ducha mam nadzieję, że dzięki tej czynności jego czupryna pobudzi się do wzrostu i nie ołysieje, tak jak mi tutaj próbuje zapowiadać i straszyć :D

Jestem ciekawa czy u Was drogie Panie bywa podobnie? Czy są kosmetyki, które podkrada Wam wasz partner/mąż? A może on stawia na typowo męskie produkty, albo w ogóle uważa, że pielęgnacja jest mało męska i unika jej jak ognia? Jak to jest z tą pielęgnacją w waszych domach? Dajcie znać w komentarzu <3

O TYM DLACZEGO ZDECYDOWAŁAM SIĘ PRZEJŚĆ NA WŁASNĄ DOMENĘ

Od razu napiszę, że żałuję, iż nie zrobiłam tego na samym początku. Czyli w momencie powstawania bloga. Dziś nie stałabym przed tą decyzją. No, ale stało się, jestem w miejscu, w którym jestem i należy się z tym pogodzić. Nie chodzi tylko o blogowanie. Ten stan ma szeroki aspekt i wydźwięk w rzeczywistości. Powiadają Co było i nie jest nie pisze się w rejestr,  ale czy aby na pewno?

Zacznijmy od samego początku, gdy 10 lat temu stawiałam swoje pierwsze kroki w blogosferze. Wtedy miałam marzenia i plan na siebie, niestety szybko zostałam sprowadzona na ziemię a moje ów marzenia zdeptane niczym karaluch. Dziesięć lat temu, byłam lżejsza o jakieś dziesięć kilo i sto kilo własnego rozumu oraz samozaparcia. Lubiłam siebie, preferowałam lumpeksową modę i takiej tematyki dotyczył ów blog, który wyleciał w powietrze z prędkością światła. Ślad po nim zaginął. A kto wie, czy dziś nie stałabym na równi z takimi ikonami polskiej modowej blogosfery jak ..., które zaczynały w tamtych czasach. Kto wie, jak mój los by się wtedy potoczył. Dobra! Od zawsze lubiłam sobie pomarzyć :D
Po fazie lumpeksowych łowów przyszedł czas na macierzyństwo i prawdziwą rzeczywistość. Wtedy to przy nadmiarze wolnego czasu został powołany do życia drugi mój blog lifestylowo parentingowy. Prawdziwe życie, bo tak wtedy nazwałam swoje miejsce w sieci, z perspektywy czasu miał tytuł trafiony w punkt. Ten blog również rozwijał się w zaskakującym dla mnie tempie. Niestety prawdziwe życie skopało mi dupsko i chciałam zamknąć pewien rozdział swojego życia zamykając jednocześnie Prawdziwe życie, co było bardzo złą decyzją podjętą przez pryzmat szarganych wtedy mną emocji.

Swoją drogą ciekawe czy są tutaj ze mną osoby, które pamiętają mnie z poprzednich blogów 🤔?

Chęć pisania pozostała. Chęć poznawania ludzi także pozostała. A po przeprowadzce na wyspy czegoś mi brakowało. Zaczęłam od konta na Instragramie, później dojrzałam do decyzji o ponownym założeniu bloga. W sumie ta chęć tkwiła we mnie, jak widać wiele lat. Dlatego mamy podejście numer trzy. Trzecie i zarazem ostatnie! Nikt nie wmówi mi już, że to, co robię jest czymś beznadziejnym i bez sensu. I że w ogóle to strata mojego czasu. Jeśli komuś się nie podoba, że piszę i tutaj tworzę może mnie nie czytać, nie obserwować i w ogóle omijać te stronę szerokim łukiem. Proste! Wraz z upływem czasu dojrzały we mnie, nie tylko dodatkowe kilogramy, ale pewne poglądy i przekonania, których jestem świadoma i przy których będę trwać. Własna domena to taki krok świadczący o tym, że poważnie myślę o tym blogu. Wiecie, jak się za coś płaci to się o to dba. Bynajmniej tak jest w moim przypadku. Szanuję swoje rzeczy, bo wartość pieniądza znam. I takie też podejście staram się zaszczepić u swojej córki. W sumie, dlatego właśnie zdecydowałam się opłacić ów domenę. By podejść do tego z większym szacunkiem i zaangażowaniem. By tego szacunku dać więcej Wam - moim czytelnikom. Nie chcę za parę lat pomyśleć o SIMPLLIKO jak o pozostałych dwóch blogach. Było, minęło nie pisze się w rejestr. A może w moim przypadku to właśnie w ten rejestr się pisze?

JAK PRZEJŚĆ NA WŁASNĄ DOMENĘ I ILE NALEŻY ZA TO ZAPŁACIĆ?

Nie jestem informatykiem czy programistą. A cały ten komputerowy świat jest dla mnie czarną magią. Serio! Nawet nie wiem czy mój laptop ma zabezpieczenia w postaci antywirusów :D Tkwiło we mnie przekonanie, że posiadanie domeny to coś skomplikowanego. Nie wspomnę, że myśląc własna domena miałam przed oczyma sporą liczbę złotówek, jaką muszę za nią zapłacić. Nic bardziej mylnego! Usiadłam i zaczęłam czytać. W sieci jest mnóstwo informacji, uwierzcie mi wystarczy chwila skupienia. Nie potrzebni Wam informatycy. Jeśli ja dałam radę sama to Ty też dasz! U jednej z bloggerek znalazłam informacje na temat OPIEKUNA BLOGA. Było tam napisane jasno Oni zrobią resztę za Ciebie I zrobili! 

Jedyne czego dokonać musiałam ja to:
> założyć u nich konto, 
> sprawdzić czy nazwa domeny, którą chciałabym zająć jest dostępna, 
> kupić wybraną domenę, za jedyne 13.90 zł. Jest to koszt, który ponoszę na cały rok, następnie odnawiam taką domenę na kolejny rok, za 69,90 Co wychodzi w przeliczeniu 5,83 zł miesięcznie. Jak widać nie kosztuje to miliony monet, o jakich kiedyś myślałam. 
> poczekać na aktywację,
> zrobić pewną rzecz, która została podane mi w mailu 
> poczekać
> Cieszyć się swoją stroną www :)

O korzyściach przejścia na własną domenę może kiedyś napiszę. Ale do tego musi upłynąć sporo więcej czasu. Na dziś mogę powiedzieć ze krótki adres strony bardziej mi się podoba i to dla mnie duży plus.

Jeśli chodzi o nazwę to byłam zmuszona ją nieco zmodyfikować, gdyż domena, o której myślałam nie była dostępna. Nie chciałam, aby zmiana była diametralna. Wiązałoby się to znowu z początkiem a że troszkę już tworzę w sieci i mam swoje grono odbiorców, taka zmiana wydała mi się czymś nieadekwatnym do sytuacji. Dlatego postawiłam na SIMPLLIKO pisane przez dwa L w środku. Głowiłam się dobrych kilka dni nad tym tak by nie zmylić ani Was ani siebie. Bo słuchajcie, ja to ja. Czyli dalej nadaje do Was ta sama Karolina. Nikomu nie sprzedałam swojego konta na IG ani tym bardziej bloga :D Mam nadzieję, że mój wybór przypadł Wam do gustu. Planuję jeszcze kilka zmian na blogu ale to już kosmetyczne sprawy, o których opowiem Wam innym razem :)


Jestem bardzo ciekawa co myślicie o własnej domenie? Dajcie znać w komentarzu jakie macie spostrzeżenia jeśli chodzi o swoją stronę www czy cały ten świat hostingów i domen.

instagram @karellauk

Copyright © Karella